Jako że od jakiegoś czasu chodził za mną dłuższy wyjazd w nieznane, chęć sprawdzenia siebie, motocykla. A przede wszystkim nieodparta chęć przygody. Ogromne łaknienie świata.
Wszystko zaczęło się od spotkanie ze znajomym i luźna gadka w czasie której wynikło że nasz wspólny kolega „Biały” planuje wyjazd do Norwegii. Po dłuższym zastanowieniu odezwałem się do niego i faktycznie jadą we dwóch i jeśli mam ochotę to mogę się podłączyć. Termin to 10 dni, plan zakładał że płyniemy z Gdyni do Karlskrony promem, później jedziemy na północ Szwecją i odbijamy w lewo do Norwegii na Lofoty.
W sumie w tedy jeszcze nie miałem zielonego pojęcia czego się spodziewać i byłem zielony. Ale to nie miało znaczenia, najważniejsza była chęć podróży, mobilizacja i upartość w dążeniu do celu. Plan jest jak dla mnie idealny, jedzie „Biały i „Rychu” towarzystwo idealne, założenie jest takie żeby jechać jak najbardziej ekonomicznie, po naszemu znaczy „wersja bieda” czyli jedzenie, alkohol i inne rzeczy mam z Polski. Na miejscu kupujemy tylko pieczywo i inne produkty których nie da się wieźć za długo.
Do wyjazdu jest kilka miesięcy także sporo czasu żeby zebrać odpowiedni sprzęt oraz przygotować siebie i motocykl. Zasadniczo pakuję się tylko w kufer centralny i torbę 60 L, po wstępnym pakowaniu wychodzi mi tak że się mieszczę razem z namiotem, stolikiem i krzesełkiem w torbie plus ciuchy i inne ciężkie butelki :).
Bliżej wyjazdu ustalamy detale, jakie zapasy zabrać, co pakować. Ustalamy też że zjeżdżamy z promy rano i jedziemy przed siebie ile fabryka dała, znaczy się że jedziemy jak najdłużej się da bo Szwecję traktujemy jako tranzyt i im szybciej ją przejedziemy do więcej będzie czasu na zwiedzanie docelowej Norwegii bo jednak dni jest mało, a plan bardzo ambitny. Co prawda to chłopaki zajmują się planowaniem i ustaleniami co do trasy, ja jako doczepka i średnio zorientowany nie udzielam się tylko przyglądam się i sumiennie podążam za towarzyszami podróży.
Jak zwykle tydzień przed wyjazdem jestem już gotowy 🙂
Tylko wsiadać i jechać hehe
Jak zwykle przepakowuję się kilka razy i jak zawsze najlepiej i najbardziej kompaktowo spakowany jestem w dzień wyjazdy, później jest już bajzel.
Mielonki, zupki chińskie, gorące kubki, pasztety zakupione. Suszona wołowina Wild Willy też zapas zrobiłem, jest najlepsza, najsmaczniejsza i wręcz idealna na wszelkie motocyklowe wyjazdy. Zajmuje najmniej miejsca, jest lekka i bardzo pożywna. Przez aparat na zębach mam nieco problem i wszędzie pełno włókien mięsa ale mimo wszystko jest to najlepsza przekąska, a nawet i pełen posiłek dla nas na tym wyjeździe.

pakowanie
Dzień wyjazdu.
Dogadujemy się że ja z Białym wyjadę bo mieszkamy nie daleko od siebie, a Rychu do nas po drodze dołączy co w sumie jest bardzo rozsądnym planem. Bilety na prom mamy, teraz tylko dojechać do pomorza, Rychu ma spory kawałek dalej także musi wyjechać wcześniej, a prom mamy wieczorem także bez spinki wyruszamy.
Z Białym spotykam się w Szczytnie, tankujemy się i jedziemy dalej. Przed nami kawałek drogi jest, pogoda dopisuje. Co prawda przed Olsztynem okrutne korki, remont drogi chyba jest i masakra stoimy. Ale Biały widzę że wybija się na środek, a droga jest wąska, bardzo wąska mimo tego że główna. Prawy pas zajęty, sznur aut ale z naprzeciwka nic nie jedzie to jadę za nim i w myślach liczę tylko na to żeby nie jechał żaden tir bo może być kiepsko.
Mijamy sznurek aut powoli, auta nas wpuszczają, ale są też 'szeryfy’ drogowi co nie pozwalają wjechać a jeszcze potrafi taki wyjechać bliżej środka. Co kilka aut udaje się brnąć do przodu, jest luka nic nie jedzie to ja za Białym wyrywam się na środek jezdni. Nie wiem w sumie czy coś jedzie z naprzeciwka czy nie ale jadę w ciemno. Jadę tak tym środkiem jezdni po pasie i kurde wyskakuje tir.
Nie mam się gdzie schować bo wszystkie auta stoją jeden za drugim, przytulam się jak najbliżej aut, chowam łokcie i kątem oka widzę że tir też lekko zjechał, uff udało się ale poczułem burtę naczepy tira na ramieniu.
Zrobiło się gorąco w sekundę i oczywiście rachunek sumienia, jaki to ja bezmyślny i to jeszcze na samym starcie.
Emocje z lekka opadły to też jedziemy dalej.
Gdzieś za Elblągiem jadąc za Białym, też oczywiście mijamy korek, tym razem poboczem ale bezpiecznie i powoli, kierowcy sami ustępują miejsca. Fajnie że kultura podróżowania i oczywiście kierowców jest coraz większa, aż miło się jedzie jak sami zjeżdżają z drogi by ustąpić miejsca.
No w każdym bądź razie Białemu spod kół coś wyleciało w górę, w ostatniej chwili zobaczyłem to nawet nie zdążyłem uniku zrobić. Jak już się zbliżyłem to cholernie za nim było głośno, aż jazda była męcząca. Na światłach zatrzymujemy się i Biały mówi że chyba db-killer (taka wygłuszająca wkładka do rury) mu z wydechu wystrzelił i głośno teraz ma.
Już było wiadomo co to był za wystrzał heh
Niestety już było za daleko żeby się zawracać, pojechaliśmy dalej do miejsca spotkanie.
Bliżej promu zaczyna coś padać i robi się ciemnawo, łapiemy Rycha na stacji. Sami też tankujemy bo wiadomo…
W Skandynawii tanio nie jest.
Czekam na załadowanie na prom.
Na statku już pełen relax i radość, fajnie jest się spotkać tym bardziej że przed nami super podróż w zajebistym gronie. Po prostu zgrana ekipa.
Rano pobudka, dobijamy do brzegu. Po zjechaniu z promu zahaczamy o sklep po chleb i wodę do picia.
I tak jak zakładał plan jedziemy przed siebie główną drogą, zależy nam na szybkim i bezpiecznym przelocie, do zrobienia jest dużo kilometrów, dzień miła powoli, kilometry lecą szybko.
Nudno jest jak cholera, w zasadzie jedziemy na maxa ile się da na jednym zbiorniku, żeby przerwy były krótkie na tankowanie, szybką przegryzkę, energetyka i dalej w drogę. Pogoda nam bardzo dopisuje, a nawet jest za gorąco, ponad 30 stopni i podobno tego dnia był to jakiś najbardziej upalny dzień od lat.
Lepsze to niż miało by padać. Jedziemy tak aż zapada zmierzch. W zasadzie tak jak założenie było jedziemy ile się da, nie pamiętam już czy była to godzina 24 czy nawet i 2 w nocy, jest w miarę jasno, ale zmęczenie mimo chłodu powoduje u mnie że robi mi się jakoś tak miło i ciepło. Bujanie motocykla powoli jakby kołysało do snu.
Migam chłopakom długimi że już czas, szukamy gdzie się rozbić z namiotami. Szukamy polany, czegokolwiek aby tylko rozbić namioty.
Po paru kilometrach czy nawet parudziesięciu znajdujemy zajazd z toaletą i plażą nad jeziorem. Biały idzie na rekonesans i się okazuje że jest przebieralnie drewniana, trochę dziwnie, trochę tak nie wypada, ale w sumie teraz rozbijać namioty, rano będą wilgotne itp… A i tak zanim ktoś przyjdzie to rano już nas nie będzie.
Także zapada decyzja że tu nocujemy, rozkładamy materace i śpiworki, po szklaneczce whysky na lepszy sen po ciężkim dniu.
Dzisiaj było grubo!
Bardzo grubo, mój życiowy rekord ponad 1200 km przejechanych w jeden dzień.
Rano zwijamy się szybko 5-6 rano, szybka kąpiel, śniadanie, ustalenie dalszej trasy. Podchodzi do nas koleś, Polak- kierowca tira, mówi nam że lepiej będzie odbić wcześniej na Norwegię bo będzie lepsza droga i bez sensu zapuszczać się na północ, daje nam swoją mapę, chwilę rozmawiamy i zwijamy się w drogę. Następny nocleg już w Norwegii 🙂
Pogoda jest w kratkę, raz pada, raz nie. Ja testuję swój super tani przeciw deszczowy komplet ze sklepu BHP za 30 pln- taki nisko budżetowy zestawik. No w sumie nie jest najgorszy, wody nie przepuszcza, ale powietrza też nie i w środku robi się duszno i mokro, nogawka mi się rozerwała z tym że da się dalej użytkować, a to dopiero pierwszy dzień.
Jest pięknie, widziałem renifera i bandę uchodźców koczujących przy głównej trasie. Jest ciężko ale humory nam dopisują, wszyscy są zadowoleni z wyjazdu i to bardzo. Także każdy postój to kupa śmiechu i miło spędzona chwila mimo trudów i nudnej ciągnącej się jak falki z olejem drogi.
Mamy plan dojechać do Bodo, dnia jutrzejszego być już na Lofotach.
Jak zaplanowali, tak zrobili.
Dojechaliśmy do Bodo bardzo późno. Kręcimy się po miasteczku w poszukiwaniu noclegu, pola namiotowego właściwie, a raczej łąki żeby namiot rozbić. Niestety nie możemy nic zlokalizować, po paru kółkach w nawigacja pokazuje że coś jest i tam zmierzamy.
Chłopaki idą negocjować ceny, tanio nie jest jak za namiot, ale trudno. Spać trzeba. Oczywiście na miejscu jest też kilku innych motocyklistów i skutecznie się integrujemy.
Radość jest ogromna bo plan realizujemy zgodnie z założeniem czyli dwa udane dni, Szwecję mieliśmy zrobić w dwa dni, a tu w dwa dni jesteśmy już w Bodo. Czyli tak jakby zyskać dzień dłużej na eksplorację przepięknych zakątków Norwegii.
Szybko rozbijamy namioty, nocna toaleta i rozglądamy się po rejonach.
Na zakupy nie ma już szans, także zapychamy się suszoną wołowiną i integrujemy się z resztą podróżników. Pogoda jest znośna. Dzisiaj przejechaliśmy ponad 500 km.
Integracja była tak intensywna była na tyle udana że kolejny poranek to było horror. Dobrze że tylko musimy dostać się do promu czyli nie daleko, bo chyba dzisiejszy dzień byłby stracony. Wszyscy jesteśmy zmordowani, ja jak zwykle najgorzej hehe.
Trzyma mnie mocno i długo.
Ale zwijać się trzeba. Prysznic, toaleta, zwijanie campingu i w drogę. Pierwszy postój w sklepie po wodę i energetyka na ożywienie.
Nie pomaga to wcale. Miernik promili pokazuje że prawko już bym stracił, ale co zrobisz żelazne nerwy i silna wola nie daję wygrać słabościom i ruszamy na prom.
Tam już kolejka, ale motocyklami jedziemy pierwsi na przód jest też kilku motocyklistów. Czekać trzeba ze 2-3h, coś tam wlewamy w siebie na ciepło, zupki chińskie idą w ruch 😉
Oczywiście zmordowani.
Wjeżdzamy na prom, tu podróż trochę potrwa. Ja siadam w fotelu i zasypiam. Budzę się i jest mi dobrze, czuję się nawet dobrze. Bolenia dnia poprzedniego przeszły.
Trochę wiocha ale wyciągamy chleb i smarowidła- kanapki poszły w ruch. Jest dobrze. Apetyt wrócił, po posiłku idziemy wietrzyć się na pokład.
Pogoda jest wspaniała.
Widać z daleka góry i puste błękitne niebo.
Cudownie jest.
Jest Super. Nie możemy doczekać się wsiąść na 'koń’ i jechać tam. Widoki zapierające dech w piersi. Uwielbiam.
Pogoda nam dopisuje, znowu. Jest pięknie.
Z promu zjeżdżamy i kierujemy się na A, tak najkrótsza nazwa miejscowości na świecie po prostu A. Szybkie fotki i jedziemy dalej bo jest co oglądać, góry, fiordy, domki, łódki. Ciężko jest skupić się na drodze, a zarazem podziwiać widoki. Dobrze że tym razem mam kamerę to na spokojnie w domu będzie można wrócić do podróży, zobaczyć to czego wzrok nie ogarnął podczas jazdy. Drogi są wyśmienite, ze słonecznego wybrzeża wjeżdżamy w górską mgłę.
Jedzie się przyjemnie, bardzo dynamicznie zmienia się krajobraz, pogoda, zaczyna trochę kropić, nie pędzimy. Delektujemy się każdym widoczkiem i pięknymi okolicznościami natury.
Wszystkiego nie da się opisać, zdjęcie też nie odda tego co człowiek czuje i widzi. Ale to co mam w głowie i na dysku komputera pozwala wrócić to tych widoków, emocji które nam towarzyszyły. Tego czasu który upłynął szybciej niż się spodziewaliśmy. Byliśmy tak zgraną paczką że można razem na koniec świata jechać po prostu idealnie.
Dawno się tak nie bawiłem, dawno się tak nie uśmiałem mimo że bywało ciężko w drodze. Jednak kompan/towarzystwo w podróży to jest połowa sukcesu. Koniecznie musimy to kiedyś powtórzyć, Koniecznie!!!
Robi się późno także kolejny nocleg rozbijamy na dziko przy drodze, oczywiście nie byle gdzie, udaje się po raz kolejny trafia się perełka. Mam okazję przetestować stoliczek który nabyłem specjalnie na tą podróż i trafiłem w punkt. Zamiast na pieńku, mamy posiłek podany na stole jak w Wersalu.
Godzina chyba 2 nad ranem, a jest jasno aż się nie chce iść spać. Na stolik ląduje jedzenie i napoje relaksujące. Po kolacji siedzimy jeszcze trochę przy pogaduszkach. Komary trochę dokuczają. To też lądujemy w namiotach, ja oczy zakrywam chustką bo ciężko jest zasnąć jak na zewnątrz jest jasno. Przed nami kolejny dzień pełen emocji.
Już tradycyjnie śniadanie, kąpiel i to jaka! Nawet udało mi się zrobić zdjęcie niepowtarzalnemu widokowi jak fiordy wychodzą z wody na brzeg haha.
Kolejny dzień już nie był taki słodki chociaż w sumie od rana była pogoda dobra, jechało się dobrze. Ale ograniczenia prędkości to masakra, oczywiście każdy nas straszył żeby się pilnować to też jechaliśmy przepisowo, jedyny plus to spalanie u mnie w Africe 4,5 L na 100 km także ledwie wąchała paliwo. Taki plus bo jednak benzyna w Norwegii jest droga.
Pod koniec dnia rozpadało się dość solidnie i jak zwykle, z naszym szczęściem- w sumie to ta podróż minęła pod hasłem „więcej szczęścia, jak rozumu” – znaleźliśmy super miejscówkę na nocleg. Co prawda była zabarykadowana ale motocyklem dało się przejechać. Niby w Norwegii można spać gdzie popadnie ale żeby znaleźć fajne i klimatyczne miejsce to trzeba być cierpliwym.
Kolejny dzień kolacja na bogato, pierwsze dni było na bogato!
Paszteciki, mielonki, kabanoski, zupka na ciepło po prostu pełne menu- czym chata bogata hehe
Przestało padać chociaż nie trwało to długo.
Centrum planowania 🙂
Niestety nie mam więcej zdjęć z tego miejsca ale obok mieliśmy coś jakby małe jezioro, staw także można było zażyć kąpieli w przejrzystej wodzie przed sytą kolacją. I kolejny dzień minął oraz zakończył się bardzo fajnie. Lało całą noc, mi puścił namiot, co prawda nie dużo. Moje super wypasione buty ze skóry też puściły mimo impregnacji. W sumie nie ma co się dziwić bo są to buty do lansu na Harley’u niż na takie eskapada. No więc od dzisiaj jadę w mokrych butach, nie mają kiedy i gdzie schnąć. Trochę podczas jazdy tez nie schną bo pada czasem w ciągu dnia. Na moje szczęście nie dużo. Ratuję się foliowymi torebkami ale średnio zdaje to egzamin. Kolejna podróż która nauczyła mnie że na dobre buty się nie oszczędza.
Rano leje, chłopaki zebrali się szybciej pomagają zwinąć mój namiot, a ja się pakuję. I ruszamy w drogę, na śniadanie jedziemy w jakieś zadaszone miejsce, a jest tu ich sporo. Podoba mi się to w Skandynawii że jest ogrom miejsc ze stolikami, zadaszeniem, toaletą (czyściutką). Na spokojnie można zjeść śniadanie, obiad i odpocząć.
Taki wypasiony nam się nocleg znalazł same milion gwiazdkowe wypoczynki, luxus z górnej półki.
Nocleg jak zwykle znaleźliśmy na dziko. Była to jakaś opuszczona zatoka rybacka, co prawda zabudowania były zamknięte, szlaban też zasunięty. Ale dla nas to nie przeszkoda hehe
Zjazd w dół z głównej drogi, szybki rekonesans i już wiemy że to nasze miejsce. Jest idealnie, namioty na podestach, stoliczek, ławeczka, jezioro do prze kąpania. Czego chcieć więcej na takim wyjeździe. Mamy wszystko dobry humor, jedzenie, picie, dach nad głową. Dla takich chwil człowiek wyjeżdża na te wyprawy, coś wspaniałego po całym dniu w siodle wsadzić goły tyłek do wody, wspólnie z towarzyszami podróży zasiąść do stołu przy zupce chińskiej, mielonce i pasztecie sącząc burbon w takich pięknych okolicznościach przyrody. Na dziś dobranoc.
Kolejny dzień i kolejne kilometry, następny dzień przyniesie niespodziankę, ale dzisiaj jeszcze o tym nie wiemy.
Nie padało w nocy a to duży plus. trochę wyschły namioty. Ręcznik i ciuchy trochę słabiej.
Ustaliliśmy wspólnie że gwóźdź w oponie siedzi ale powietrze nie schodzi, także lepiej go nie dotykać i jak na razie w niczym nie przeszkadza tak też było do końca wyprawy, a wyjąłem go dopiero w domu.
Kawa, jedzenie i chwila przerwy.
Jeszcze nic się nie dzieje ale w powietrzu wisi coś dziwnego. W tunelu za Kristiansund Białemu strzelił łańcuch w motocyklu, na szczęście zsunął się po asfalcie nie powodując innych uszkodzeń w motocyklu. Jeszcze żeby na jakiejś drodze, ale nie to nie była zwykła droga tylko tunel trasy atlantyckiej nr 64.
Znając Skandynawskie ceny wszystkim nam przeleciały tysiące złotych przed oczami w razie większego problemu.
Ale ok. Szybkie ustalenie.
Biały spycha moto na zajezdnie. Ja z Rychem jedziemy w miasto szukać mechanika to zakuje, będzie miał zapinkę do łańcucha cokolwiek, abyśmy mogli jechać dalej. Druga sprawa jak przyjedzie policja, pomoc drogowa czy inny będą musieli zamknąć cały tunel!
Masakra.
Jeżdżimy po tym całym zapyziałym miasteczku, zaczepiamy wszystkich. Motocyklistów na początek, no niestety nikt nie może nam pomóc bo mechaników nie ma bo każdy naprawia sam, ale niestety tego nikt nie zrobi. No kurde co za ludzie. U nas co drugi w domu ma jakieś graty żeby to ogarnąć.
Później szukamy jakiegoś taksówkarza itp..
No kierują nas do mechanika, podjeżdżamy i faktycznie jest warsztat, koleś przy aucie dłubie, pokazuję mu łańcuch, coś poszedł szukać, pytać innych i niestety też nam nie pomógł.
Także dupa.
Jest jeden salon motocyklowy hondy, ale już zamykają i karzą nam przyjechać jutro bo mechanika już nie ma.
Decydujemy się wrócić do Białego. Jest już z nim policja, wezwali pomoc drogową. No to pięknie. będzie kosztowało bo musieli zamknąć cały tunel który się ciągnie dość długo!
Koleś z lawety, młody chłopaczek mówi że TopGear zapłaciło 300 tyś. koron żeby zamknąć ten tunel do testu aut Biały miał szczęście bo zapłacił tylko 500 zł. On do nas mówi że teraz możemy sobie jechać ile chcemy bo mamy tunel tylko dla siebie. Ja jednak nie mam ochoty jechać szybciej niż laweta. Trochę nam morale spadło. Najważniejsze to kontynuować podróż, a nie jakieś wygłupy na drodze.
Laweta jedzie do bazy, chłopak poleciał szukać zapinki ale niestety wraca z niczym.
W takim razie zrzucamy moto pod salonem hondy, Biały bierze to co potrzeba na dzisiaj i zostawiamy moto. Jedziemy szukać noclegu. Jest coś niedaleko. wybieramy oczywiście pole namiotowe ale do dyspozycji mamy aneks kuchenny, pralnie i toalety z prysznicami. Nie jest najgorzej. Przyjeżdża też kamper chińskiej rodziny, coś około 10 osób.
Masakra, skutecznie wykurzyli nas z kuchni. Do gotowania się zabrały 4 kobiety. My jak zwykle na puszkach, a tam najróżniejsze rarytasy były gotowane. no trudno. Mieliśmy tam trochę internetu. to powiedzieliśmy ile się dało i w spanie. Bo rano trzeba jechać ogarniać moto.
Po 8 rano zwijamy się żeby przed 9 być już w warsztacie.
Norwegia, Kristiansund niby spore miasto, rozwinięte na wysokim poziomie. A jednak jest tylko jeden mechanik motocyklowy i to w salonie hondy. Najciekawsze jest to że akurat jest nim Polak. Ostatnie miejsce gdzie spodziewalibyśmy się rodaka hehe.
Przynajmniej mamy załatwioną sprawę priorytetowo. Pół godziny i jedziemy dalej, podróż się nie kończy.
Dzisiaj ruszamy Drogą Atlantycką i po raz kolejny jedziemy przez tunel który nas pokonał dnia poprzedniego. Co ciekawe motocykl się zepsuł niedaleko wyjazdu, ale jak nam powiedział laweciarz cena była by 2 razy wyższa, a Białego i tak potraktował po koleżeńsku i wziął tylko na przysłowiowe paliwo.
Spakowani, ogarnięci wszyscy w komplecie zbieramy się do drogi.
W Molde dosłownie przypadkiem mijam moich przyjaciół z 'domu’ Craig i Ewa, wyjechali przed nami chyba 2 dni wcześniej i zaczęli swoją podróż od południa my z kolei jechaliśmy od północy. Dla mnie totalne zdziwienie że udało się nam spotkać. Szok ale mieliśmy okazję chwilę odpocząć, pogadać, wymienić doświadczenia. Oboje jechali cały czas w deszczu, zachwalałem im żeby koniecznie odwiedzili Lofoty, ale po powrocie okazało się że lało cały czas i postanowili jechać do Finlandii bo już mieli dość tej pogody. My mieliśmy ogromne szczęście że jednak mieliśmy też dni słoneczne.
Biały postanowił dokręcić śrubę spustu oleju bo się pociła, tak dłubał że później motocykla nie mógł odpalić. I historia się powtórzyła!
Z Rychem jedziemy w miasto szukać jakiegoś mechanika, najgorzej to już wiemy z poprzedniego razu, oni w piątek tu pracują do 16 i ani minuty dłużej, także każdy nas odsyła dalej albo całkowicie rozkłada ręce i każe czekać do poniedziałku. Dla nas to nie jest wykonalne bo trzeba wracać do domu, chłopaki do roboty muszą być na czas. Biały demontuje pół motocykla, po chyba 2 godzinach. Mówię chłopaki trzeba na spokojnie przeanalizować co dokładnie robiłeś krok po kroku żeby znaleźć przyczynę bo przecież przed serwisem na tym postoju moto paliło jak trzeba. Po wstępnych analizach okazało się że uszkodził czujnik stopki, kawałek blaszki odpadł, mała rzecz a zblokowało nas na dobre. Szybka naprawa i jechaliśmy już dalej.
Kolejny cel naszego wyjazdu osiągnięty Trollstigen, jak to już z naszym szczęściem bywało, tak i teraz pogoda dopisała. A do ważne na tych ostrych zakrętach żeby było sucho. Dla nas było idealnie, nie za gorąco, nie padało, jechało się wyśmienicie no może poza tym że blokowały nas auta i autobusy czasami. Niestety po drugiej stronie góry już było mniej przyjemnie i zaczęło lać i padła decyzja że bierzemy Hytte, żeby jak ludzie, w suchym pomieszczeniu odpocząć po ostatnich stresach i mokradłach.
Fajna miejscówka, prysznice i toalety są, niedaleko sklep z pamiątkami. W końcu mogę coś z wyprawy przywieźć. Ogarniamy jakieś drobne zakupy i wracamy do domku na wypoczynek.
Na drugi dzień wciągamy szybkie śniadanie i w drogę.
Noclegu szukaliśmy na początku na dziko, ale niestety albo były to obsypujące się zbocza górskie albo błotniste polany, z jednej to ledwie wyjechaliśmy. Ale jadąc dalej było już lepiej, camping z domkami i polem namiotowym, ceny już nie pamiętam ale nie było tanio 🙂
Tu już nasza przedostatnia kolacja, zupka chińska, chilli con carne z puszki, mielonka i pasztet wymieszane razem. Kombinacja bardzo dziwna, ale była to idealna porcja odżywcza dla naszych z lekka zziębłych ciał. Do kolacji ostania wygrzebana piersiówka na czarną godzinę, co prawda na 3-ech to bardziej nas rozdrażniło niż rozgrzało i poprawiło humory. Także tym miłym akcentem lądujemy w namiotach i jutro już kierunek prom.
Dzisiaj (to chyba była niedziela) zabrakło nam wody, jedzenia, sklepy pozamykane. na przedmieściach Oslo kręciliśmy się jak muchy w smole. Żeby kupić cokolwiek, zapasy mamy wyczerpane kompletnie.
Na nasze szczęście zauważył nas Polak jadący busem i zagaił czy czegoś potrzebujemy.
No baa.
Wszystkiego potrzebujemy, jeść, pić, a przecież pozamykane.
Zadowolony rodak mówi żebyśmy jechali za nim on nas zaprowadzi do sklepu i jak trzeba to po dobrej cenie załatwi coś mocniejszego na ząb.
Oczywiście korzystamy z propozycji, bo innego wyboru też nie mamy.
Ogarniamy zakupy, później jedziemy za nim na metę po coś mocniejszego.
Kupujemy dwie połówki po skandalicznych cenach heh
Ale jako prezent dostajemy od Polaka trzy 4-paki piwa tyskiego- SZOK.
Chłopaki mówi, że jeśli byśmy jechali w innym kierunku to on by nas chętnie ugościł bo sam też jest motocyklistą. Swojego czasu nawet prowadził Couchsurfing ale zamiast przejezdnych turystów miał ludzi którzy czekali na przesiadki samolotów czy innych mniej atrakcyjnych gości. Potwierdza nam plotki na temat drogich mandatów bo sam niedawno zapłacił kilka tysięcy.
Do dziś żałuję że nie wziąłem namiaru do kolesia. Fajnie by było się zrewanżować następnym razem.
Dziękujemy bardzo za pomoc, prezenty i rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę.
Tankujemy za Oslo, ruch ogromny, odzwyczaiłem się już od miasta i tej dziczy na drogach. po raz kolejny dochodzę do wniosku że jednak wolę turlać się po zadupiach, wioskach, polnych drogach niż pchać się w ten kocioł cywilizacyjny. Setki aut, gonitwa na drogach, jeden kierowca pogania innego, to nie dla mnie. Od razu widać kontrast wieś-miasto toalety są brudne i śmierdzące. Nie to co na północy.
Ostatni Skandynawski nocleg z dala od miasta ale już przy autostradzie. Jest zajazd, toalety, stoliki, kawałek miejsca między drzewami żeby rozbić namioty.
Przed wyjazdem brat podpowiedział mi że jeśli będzie stał Polski bus lub ciężarówka, to żeby zapytać czy możemy się przespać na pace.
Tak było, stał bus na polskich numerach, poszedłem pogadać i bez problemu jeśli chcemy to możemy rozłożyć materace. Ale chłopaki decydują się spać pod namiotami, to też nie protestuję. W ruch poszły polskie browarki od zaprzyjaźnionego 'transportera’ z Norwegii. Miło się wspomina takie rzeczy. Kolacja w miarę, coś tam na ciepło.
Siedzimy sobie i wspominamy nasz wyjazd, naszą przygodę. Fajnie było, szkoda kończyć ale trzeba wracać do domu. Do naszej codzienności. Liczę na to że w podobnym składzie jeszcze gdzieś pojedziemy badać dzikie rejony.
W kajucie na promie małe pożegnanie. Oczywiście później grzecznie poszliśmy spać według oficjalnej wersji…
ta nie oficjalna zostanie dla nas ciekawym doświadczeniem i historią do opowieści przy wspólnych spotkaniach „więcej szczęścia niż rozumu” to było dobre motto.
Ostatnie 'miśki’ na do widzenia, życzenia szerokości i bezpiecznego powrotu do domu. Rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę.
Po mnie na przywitanie wyjechała Edzia na swoim hornecie także powrót mimo że ciężki, to jednak był miło spędzony wspólnie czas po dłuższej rozłące.
Chociaż ja średnio rozmowny byłem, a bolenia dnia poprzedniego puściły dopiero bliżej domu.
Dzięki Biały i Rychu za mega pozytywny wyjazdy i świetnie spędzony czas. Oby więcej takich podróży.