Wstaję rano 5:30 jest git, wszystko na swoim miejscu, mimo że ktoś w nocy łaził, spaliśmy przy torach no i, pociąg w nocy jechał 3 razy . Nie wyspany ale to w sumie u mnie norma, ogarniam kuchenkę, coś do picia, coś do jedzenia. Dobieramy się do arbuza, ale nie wchodzi tak z rana jak powinien z wieczora. Znaczy się tak jak sobie to wymarzyłem 🙂
Zbieramy się coś w okolicach godziny 8 rano, kolejna granica przed nami, a dzień z granicą to dzień stracony.
Jedziemy na granicę jest plan dojechać za Woroneż, więc ciśniemy. Na granicy UA celnik trzepie torby i standard pokaż noże itp… Kurwa wziąłem ze sobą maczetę fiskarsa pewnie będzie problem, co prawda już wcześniej o tym myślałem w domu. Liczę na to że jak się coś nie spodoba to po prostu ją zostawię i za posiadanie mnie nie zamkną.
No nic wyciągam i wzbudza to ogólny śmiech, celnik mówi połóż ją tam na okienku, ale nic nie wspomniał że nie można więc zlałem to co mówi i trzymam ją w ręku z lekką konsternacją, grzebie w torbie i wyciąga mojego garmina 64s gps z mapą Mongolii, pokazuje mi że to będzie dla niego prezent i że on sobie będzie z tym po lesie chodził. Nosz kurwa, pierwszy raz się z czymś takim spotykam, zgłupiałem, no nie wiem co powiedzieć,a żeby nie urazić, kręcę głową że nie, że nie moja, że w ogóle zgrywam ‘Janusza’ gadam cokolwiek i bez sensu aż po 10 minutach marudzenia ma dość oddaje mi ale widzę że poszedł za budynek zajarać z innymi i coś palcem na mnie pokazywał. W dupie to w sumie mam bo nas puścili.
Jedziemy do Rosji, radość mnie przepełnia, mój pierwszy raz.
Ale szybko mija mi ekstaza jak robię błąd w wypełnianiu papierów, później kolejny i kolejny, ja jebnie jaki służbista….
Przy trzecim mówi ‘blać’ i daje mi kolejny druczek.
Mówię: Padre tym razem powoli, nic nie spierdol bo już 2 godziny tu to wypełniamy. Dobra, tym razem poszło, wziął papiery, po 30 min przynosi mi moje kwity i mówi że mogę jechać ale czekam na Padre, u niego jednak lipa, ma drugie imię i nie napisał tego w kwitach, ‘blać’, od nowa robota. Już stoję ponad 3h na granicy na słońcu, skwar taki że mam każdy skrawek bielizny mokry.
Padre przed wjazdem do Federacji mówił żebym schował flagę Polski bo się mogą czepiać, bo Nocne Wilki nie wpuszczone do Polski, a bo polityka, a bo złe stosunki między państwami itp.. w sumie nie po to ją założyłem żeby ukrywać swoją tożsamość więc zostawiam tak jak jest, co dziwnie pogranicznik sam zaczepia że dzień wcześniej też polaki jechali tędy i był całkiem sympatyczny, mój ruski jest na poziomie 5 letniego dziecka ale coś tam brzdąkam haha
Jak czekam na Padre chwilę z nim rozmawiam i jest o dziwo bardzo miło.
Dobijamy do Woroneż, jest już 20, noc.
Szukamy noclegu w ciemno, po prawej widzę jaką knajpę, jest jakaś imprezka, wbijam, patrzę dzieci się bawią zagajam po angielsku, pani woła jaką młódkę z kuchni, pewnie jako jedyna coś po angielsku rozumie. ależ ona się ucieszyła na mój widok aż dziwne to było, łapie mnie za ramie i pyta co trzeba? Mówię że szukamy hotel, motel.
Ale niestety nie mieli noclegów, hotel był 2-3km w drugą stronę.
Zmęczeni już okrutnie szukamy nawrotki i jedziemy z powrotem kawałek, ja ze zmęczenia i ciemnicy prawie zaczepiam kufrem o słupek.
Jest, mają pokój, idealnie!
Standardowo Padre idzie gadać bo on ogarnia ruski tak jak trzeba.
Mamy pokój co prawda na pięterku i z gratami trzeba się wspinać po schodach ale trudno. Nie ma parkingu zamykanego, motocykle stoją przed hotelem, przy ulicy. Mówię sobie no trudno, jak ma coś zginąć to zginie i nie mam na to wpływu.
Jestem szczęśliwy że w normalnych warunkach nocujemy. Niby nic nie mam do spanie pod namiotem ale jako że był to mój pierwszy nocleg pod namiotem na wschodzie to ogarniał mnie lęk że coś zginie, że nas pokroją, wytną nerki, zgwałcą i na koniec spalą.
Oczywiście moja wyobraźnia i lata propagandy zrobiły swoje.
prysznic, pranie, jedzenie, koniak, spać. Dzisiaj 591 km 20:17 i 28 stopni. Grzeje tu na wschodzie 🙂