Pobudka o 6 rano, śniadanie, pakowanie, o 7 na moto, tak zakładał plan, jednak wstajemy dopiero o 7. Okrutnie już smali słońce, nienawidzę takiego upału, a zapowiadają 34 stopnie, życie ratuje mi bluzka merino od Emka, genialny wynalazek, upał nie jest aż tak dokuczliwy mimo korków w mieście przez które trzeba się przebić, nawet udało się to w miarę szybko zrobić.
Gdzieś w połowie drogi do Saratowa zaliczamy stację, paliwo i dużo wody bo smali niemiłosiernie, nawet gołębie spadały z belki pod dachem z gorąca, co było dziwnym zjawiskiem dla mnie osobiście.
Jadę i cały czas w myślach podziwiam ten ogrom Rosji, niesamowity widok, strasznie mi się to podoba, tak jakby obejmowała cały świat.
Przed 18 dobijamy do miejscowości Elszanka tam jak zwykle szukamy jakiegoś noclegu i jest coś jakby ośrodek wczasowy totalne CCCP zamknięty, ochroniarza prosimy żeby nas wpuścił ale odmawia. Pokazuje żeby zawrócić i tam jest coś jakby plaża, faktycznie jest coś jakby plaża i parking, dookoła bagna i błoto. Muzyka gra w Ładzie, kolesie wódkę piją jest jeszcze kilka innych aut i osób, ale rozbijamy się na uboczu, co prawda nie ma innego płaskiego miejsca bo wszędzie błoto i koleiny. Szybko rozstawiamy camping i z dupą do Wołgi, umyć się, ochłonąć. Ulga wspaniała po całym dniu jazdy w upale, oczywiście komary próbują zeżreć nas żywcem, wyciągam swój amerykański płyn na komary, ponoć killer na wszystko co małe i żywe, 99.9% deet i innych trujących środków, w sumie sprawdzony bo w Bułgarii jak prysnąłem w mrowisko pod namiotem to się wszystkie mrówki wyniosły.
Ale to Rosja, płyn działał tylko 30 min, później na komarach nie robiło to wrażenia. Ciemno zrobiło się dosyć szybko, Padre coś napomknął o ognisku, ale weź szukaj teraz po ciemku drewna jak dookoła same bagna, poza tym zjebany jestem i muszę poleżeć, wbijam do namiotu na odpoczynek. Leże chwile jak już ucichły wszelkie odgłosy dopiero było słychać jak komary dobijają się do mojego domku z materiału żeby mnie opitolić. Zasypiam szybko ale śpię znowu słabo, upał, zmęczenie, niedożywienie. Kuźwa 2 lata uczyłem się jeść 5 posiłków dziennie itp… zdrowo, fit itp.. a tu lipa rano mielonka, albo jakaś kiełbasa wieczorem liofilka albo coś z puszki.
Kuźwa mało mi, a na zapas najeść się nie umiem. Dobra niema co się pieścić, w tankbaga pakuję jakieś szybkie przekąski, oczywiście Polskie Wild Willy Beef Jerky ratuje życie już nie pierwszy raz, nie pierwszy wyjazd. Idziemy spać dzisiaj bez koniaczku, jutro jest plan na kilometry, dużo kilometrów. Aha i tego dnia jadłem najlepszy ‘szaszłyk” na tym wyjeździe, co prawda było to najdroższe żarcie, ale najlepiej podane i najsmaczniejsze, do tego świeżo pieczone chlebki lepioszki czy jak to tam i warzywka po prostu mistrzostwo.