Wstaję wcześnie rano, ja jak zwykle spakowany, ogarnięty i ubrany, szybko oczywiście bo komary nie mają litości. Czekam na mojego współtowarzysza podróży, widzi że się gotuję nie tyle z nerwów co z gorąca, cały zapakowany w kombinezon motocyklowy mówi żeby ruszał pierwszy i po drodze się znajdziemy.
Kurwa, sobie myślę nie lubię takich akcji bo zawsze coś idzie nie tak jak zakładał plan. Oczywiście pomieszałem drogi, szybka nawrotka, ale i tak byłem przed Padre spory kawałek, więc tak czy siak musiałem czekać na poboczu bo im dalej jechałem ja tym bardziej czułem że się pogubimy, ale przynajmniej miałem okazje zakupić zimnej wody w przydrożnym straganie.
Dobra mamy się po dłuższej chwili.
Dzisiaj plan dojechać jak najdalej i udaje się to zrobić, udało nam się poboczem ominąć roboty drogowe, a miejscami nawet i środkiem podjechać parę kilometrów omijając korki. Nie obyło się też bez deszczu i jak zwykle dylemat ubierać przeciwdeszcza czy nie ubierać- jedziemy bez ubierania ale jak przylało to żeśmy na szybko ubrali i jak zawsze po 2 km przestało padać, czyli klasyka. Bierzemy pierwszy hotel z prawej na wieździe, parking dla tirów, ochroniarz, nawet każe nam zaparkować pod budą żeby miał oko na motki cały czas, kasuje chyba 100 rubli, nie pamiętam dokładnie.
Standardowo, prysznic, pranie, koniaczek i idziemy na jedzenie, nie jest najgorzej jakiś bufet nawet przyzwoity. Bierzemy po piwku, szybkie ogarnięcie internetów- fuck – nie takie szybkie jednak, bo posiedzieliśmy chyba do 12 czy 1 w nocy na necie.
Dzisiaj przejechane 833 km ale jechało się przyjemnie.