Gdzieś tak o 6 rano wstałem jak zwykle pierwszy, kawka to ta parzona co kupiłem w Ufa,
dupa nie parzona, jakaś inka czy inne gówno, tak się załatwiłem ale jak się nie zna alfabetu to co poradzisz. No nic zalałem, kubek w łapę i idę wzdłuż przepięknego jeziora i chłonę każdym zmysłem to co mnie otacza. Wspaniale po prostu.
Mijał mnie rybak z taczką ryb, zagadał, mówi że chodził tu wcześniej ale był cicho żeby nas nie obudzić (bardzo to miłe, w sumie mógł przecież mieć to gdzieś) oczywiście zagaił czy nie chcę ryb kupić, ale kulturalnie odmówiłem.
Ależ Ci ludzie mili na wschodzie.
Wykluł się mój towarzysz podróży i nie wiem po jaki grzyb decydujemy się jechać, a że to jeden dzień dłużej w Mongolii, a co tu robić, no wymyślanie powodów z dupy.
I żeśmy pojechali, ależ człowiek głupi był.
Mieliśmy odpoczywać, woda, relax, ryby, wóda, cały misterny plan w pizdu.
No ale priorytetem była Mongolia, pewnie to zaważyło.
Azja, egzotyka, jurty, Chingis Han i takie tam.
Jak postanowili, tak zrobili. W drodze powrotnej zajechaliśmy na foto i tam spotkaliśmy 2 austriaków, jeden ma żonę mongołke, i mówi że jest co najmniej 2 razy do roku w Mongolii i wie dużo (huja wiedział).
Oczywiście co ja robię ? Weryfikacja i zbieranie detali odnośnie trasy, mieliśmy jechać północą to Tashanty on nam odradzał że jak będzie lało to nie przejedziemy bo wody po pas, a padało. No to mówi że lepiej jechać w dół do Ałtaj, a czy asfalt jest ?
Niema asfaltu i do Ałtaj z Moron 5 dni będziemy jechać bo piachyy, skały i inne niedogodności natury. Po prostu pięknie zaczyna to komplikować plan bo dochodzi nam kolejnych kilka dni na dojazd z Ałtaj do Tashanty.
Dobra jedziemy do Moronu bo był to pierwotny plan, tam jest asfalt to szybko to ogarniemy, a na miejscu będziemy myśleć co dalej.
Na początek trzeba dojechać do granicy w Kiachta. Mamy blisko pykniemy to w jeden dzień, kimniemy przed granicą, a z rana nasz cel!
OK jedziemy do Ułan Ude asfalt bajki, później też nie jest najgorzej aż do momentu gdzie zaczęły się roboty drogowe, no właśnie jakieś 15 km przed granicą rozsypany jakiś kruszec, kamienie pod asfalt czy coś, nie wiem, nie znam się, ale grząsko. Zmęczony już jestem, moto nie stabilne, zaczynam panikować z lekka i oczywiście tam gdzie nie chciałem wjechać tak uważnie się patrzyłem że wjechałem i jeb, gleba. Afryka leci na bok moja noga pod nią, jeszcze się specjalnie przekręciłem co by mi kopyta bardziej nie ukręciło. Cały wyjazd przeleciał mi przed oczami, noga boli, stanąć na podnóżku ciężko.
Pięknie myślę sobie, oczywiście wkurwienie sięgnęło zenitu, już po wyprawie. Tak blisko.
W sumie w Afryce tylko mocowanie gumowe kierunku wypadło że tak powiem z ramki, lekka obcierka naklejek, dekla i urwany zaczep gopro, czyli wsio ok.
W Kiachta dużo wojska jest, wygląda jakby całe miasteczko to była baza wojskowa. Bierzemy pierwszy lepszy nocleg, wyglądał co prawda jak jakiś podły burdel no ale niema co wybrzydzać, parkingu jako takiego niema, blisko posterunek policji i dużo wojska, to może nas nie opitoli nikt. Mniejsza o to biorę jak zwykle to co najważniejsze i do pokoju. Pierwsze co biorę przeciwbólowo na duszę łyczek koniaczku, później smaruję nogę altacetem.
Jestem nabuzowany, zły, wystraszony, sam już nie wiem co. Po kilku głębszych trochę luzuję.
Noga nie puchnie bardziej niż jest, siniak jakoś strasznie nie wyłazi, buta zakładam normalnie, gorzej ze zdjęciem, boli, ale da się dalej jechać i to jest priorytet. Prysznic, przepiórka i idziemy do sklepu.
Jakoś kuśtykam ale nie jest najgorzej także będzie dobrze, musi być i z takim nastawieniem kończymy dzień. Jutro granica i Mongolia 🙂