Wstajemy rano, smaruję nogę, boli ale żyje i nie jest spuchnięta. Pakujemy bety i na granicę. Robię fotkę ruskich kwitów co by na powrót wiedzieć co i jak bo pogranicznik sobie wymyślił datę produkcji, u nas podaje się tylko rok ale on chciał dzień i miesiąc jeszcze, to sobie dopisał.
Poszło nawet sprawnie, przeszedłem pierwszy i czekam na Padre. Widzę moto niby Afryka niby KTM, ale od początku czułem że to królowa, z tym że przerobiona na rally, Japoniec przyjechał na kołach przez Mongolię, popytałem go to mówi że waży 180km ale sporo dłubnięta jest, tak przynajmniej tłumaczył.
Oczywiście też zapytałem o drogę skoro wraca, jak pokazałem że chcę jechać z Ałtaj do Tashanta to pokiwał głową i mówi że ciężko nam będzie, co najmniej 5 dni jazdy, piach, kamienie, po prostu masakra. No i pięknie, następny, to już 10 dni samej przeprawy, a gdzie zwiedzanie Karakorum i innych. Cały plan psu w dupę, trzeba weryfikować bo czasu mało.
Po Mongolskiej stronie od okienka do okienka, jakieś dwie babeczki chcą nas wydymać na 30 rubli od łepka, ale wołają już nas do innego pokoju, koleś wypełnia papiery, stuka coś na komputerze i po pewnym czasie mówi że idziemy do motocykli, ale mu pokazuję że nie opłaciliśmy tego kwita za 30 rubli, ten tylko pokiwał głową na boki i machnął ręką. To pojechaliśmy w pierwszą bramę, jakiś TAX heh no ok co zrobisz, płacimy,
kolejna bramka jakieś ubezpieczenie, też płacimy, dalej szlaban i coś niby wojsko, niby pogranicznik, okazuje się że musimy wykupić ubezpieczenie 5$, dobra płacimy oby tylko już wyjechać.
Za szlabanem totalne oblężenie samochody jadą jak chcą, naganiaczy jeszcze więcej, powoli ale do przodu omijamy ten syf. parę km dalej jest stacja, jedziemy zatankować i przegadać plan na spokojnie. Jest już pusto, spokojnie, próby płatności kartą niestety kończą się niepowodzeniem. Dobrze że przy okazji ubezpieczenie wymieniliśmy trochę kasy na te ichsiejsze, chingishany 🙂
tankowanie konia 🙂
Jedziemy cały czas asfaltem, bardzo przyjemnie, drogi puste, czasami przejedzie jakieś auto. Poza tym tylko my i Mongolia.
No z wyjątkiem kolesia na małym singlu miał chyba napis Diablo na motocyklu, podczas jazdy przybiliśmy z nim żółwika i poleciał dalej. Dziwne doświadczenie, po części też śmieszne.
Za miejscowością Bulgan zatrzymujemy się przy pierwszych lepszych jurtach po prawej, na dzisiaj mamy dosyć, kończymy jazdę wcześniej. Plecy odpoczną, całe ciało też się zregeneruje. Dogadać się jest problem bo nie bardzo rozumieją po rosyjsku, na szczęście jest młoda dziewczyna która po angielsku coś tam rozumie. Próbujemy się domówić, już wiemy że można, że jurta jest wolna. Teraz tylko kwestia ceny, no tutaj już żaden obcy język nie pomaga. No więc wiele nie myśląc wyciągam 10$ wkładam kobiecie do ręki i mówię już po polsku że koniec. To i tak bez znaczenia w jakim języku mówię skoro się nie rozumiemy.
Ale dziewczyna pokazu palcem żeby dołożyć jeszcze jednego dolara, no w sumie dobra. Tak to nam wyszło 11$ za 2 osoby nocleg w jurcie. Co prawda bez wypasów bo za żarcie trzeba było dodatkowo zapłacić.