Z Ałtaju dojechaliśmy do Hovd, Padre zatoki chwyciły więc kimamy na bogato w hotelu Chłop sobie wypocznie i jutro walimy na granice do Tashanty!!!
Znowu szuterki, znowu pyrkanie 30km/h, czasami jadę i się zastanawiam po jaką cholerę ja to robię i co ja tu w ogóle robię, czuję się czasami jak masochista.
Ale jak przeglądam zdjęcia, patrzę na te wszystkie widoki i wspomina to wiem że to jest to, że jednak to lubię i że jestem tu gdzie powinienem być
Także jutro znowu się zacznie, będę klął, ale też wiem że będę za tym tęsknił.
Trochę żałuje że nie zrealizowaliśmy planu w 100% ale niestety ogranicza nas czas który mija strasznie szybko, tydzień na Mongolię to za mało,
Niemcy 3 tygodnie jeździli,my tylko 'liznęliśmy’ ją trochę, może kiedyś wrócę po więcej, na dłużej.
Wieczór w Hovd jest ciepły, jechaliśmy do 16 także jest kupa wolnego czasu (np. na napisanie posta ?? na telefonie zajęło mi to godzinę), Padre coś przychorował więc wziął leki i położył się,ogarnąłem się i poszedłem do sklepu. Wychodzę z hotelu i słyszę 'Hi’, ooo europejska twarz także spoko, zagaduję po angielsku i okazuje się że koleś z Australii jedzie Chiny, Mongolia, Rosja, Kazachstan i dalej na drz400. Pytam czy nie narzeka na ból czy to tyłka czy nóg? Mówi że jest ciężko ale jak drętwieje tył to jedzie na stojąco jak bolą nogi to siada i tak sobie radzi z bólami.
motocyklAustralijczyka
Chwile rozmawiamy i życzymy sobie szczęśliwej drogi,też proponuje jutro wspólny wyjazd o 7 bo jedzie do granicy w Tashanta.
Dobra idę szukać souvenirów bo przecież omijaliśmy wszystkie główne turystyczne miasta a w lokalnych sklepach mnóstwo wódki i niewiele jedzenia ( sporo piją tutaj mongoły, dużo pustych butelek po wódce na stepach przy drogach) standard, woda, coś na ząb, akurat sklep obok także fajnie, pamiątek jako takich nie ma ale jest czekolada w kształcie ich waluty dla synka, piwko dla taty, biorę kilka pięćdziesiątek mongolskiej wódeczki, biorę mało bo kawał drogi jeszcze przede mną, a miejsca w sakwach też nie mam, no słabo bo jakieś lokalne wino bym wziął, niestety nie da się, miałem jechać na lekko.
O dziwo też było trochę polskich rzeczy, kubusie, żurawina suszona.
Fajnie tak daleko od domu coś 'Naszego’ spotkać, serce się raduje, duma rozpiera.
Pakupił co trzeba, potem kolacja niby chińszczyzna, zielona herbatka, drineczek ichniejszej brandy i w spanie to już ostatnia noc w Mongolii tej wyprawy.
Co prawda ująłem to w kilku słowach ale dogadać się z nimi to naprawdę wyzwanie,podobało mi się,bo jest przy tym kupa śmiechu bo nikt nic nie rozumie, wołają się na wzajem stoimy sobie i śmiejemy się w kilka osób, lubię mówić do nich po polsku bo i tak nic nie rozumieją.
Wszystko na migi tak jak ja kelnerce pokazuję czy można płacić kartą oczywiście kiwa głową że tak, a później jak przychodzi do płatności to pokazuje że nie.
Czeski film, a raczej Mongolska komedia.
Pobudka o 6 rano, bo granica otwarta tylko do 18:00 w piątek, jeśli się spóźnimy to kiblujemy 2 dni pod granicą bo jest zamknięta w sobotę i niedzielę, tak przynajmniej twierdzili inni motocykliści których spotykaliśmy na na swojej drodze.
Zawsze starałem się mijających zatrzymywać żeby wymienić się informacjami i spostrzeżeniami co do warunków na drogach,dobrze jest wiedzieć czego możemy się spodziewać. Przynajmniej tak się wydawało bo często realia zaskakiwały. Miło też porozmawiać z innymi podróżnikami wielu ich nie było na naszej drodze.
Dobra wstajemy! Szybkie ogarnięcie, nie jemy śniadania, graty na 'koń’, ustawienie zawieszenia (robię jeszcze bardziej tył na miękko), upuszczamy powietrza z kół i lecimy. Za miastem wstaje słońce, na wyjeździe wyłania się piękny widok gór, oraz masa jurt. Był to niecodzienny widok bo przeważnie są 1-2 oddalone od siebie.
Piękny widok i mocno spięty zadek, bo przecież kończył się asfalt, będą szutry, a jestem mocno załadowany. Ale co tam ja nie dam rady? Dam hehe nie mam wyjścia, muszę- tak sobie powtarzam jak ściskam Afryczkę kolanami w piachu, sypkich kamieniach, jest co robić, teren trudny.
Droga prowadzi nas pod górę, jedziemy tak z 500m i naszym oczom ukazuje się mega krajobraz, trochę jakby z „Mad Max’a” (mój ulubiony film) to też jestem podwójnie podjarany, zero chmur, wschodzące słońce po prawej, księżyc po lewej… i już wiem że tu wypiję kubek kawy!
Odpalam Crux’a i grzeje wodę, siadam na kamieniu i staram się jak tylko mogę, chłonąć ten widok, robię fotkę, ale kurde! ona nie oddaje piękna krajobrazu i chwili.
Dojadam suchą kiełbasę jeszcze zakupiona nad Bajkałem, wlewam w siebie kwaśną kawę (żeby kopnęła) i jedziemy dalej, goni czas, a kilometry płyną powolutku w takich warunkach.
Jedziemy tak kilkadziesiąt kilometrów, tarka, piach,kamienie, zjazdy, podjazdy, rozwidlenia, znowu tarka, trzęsie mną i całym motocyklem, klnę, zwalniam, jest równo, daję lekko gazu, znowu wpadam z impetem w tarkę, aż stawy w łokciach zrywa, po chwili mówię kur…dę dosyć!
Ile można? Padre jedzie normalnie, w moto nówka zawias, Co jest?!
Zsiadam z moto!
Biorę śrubokręt i skręcam wszystko w tylnim i przednim zawieszeniu na 'soft’.
Siadam, odpalam, jadę!
Jadę tak kawałek i myślę 'ale człowiek jest głupi’ zamiast zrobić tak od razu to ostatniego dnia, po 3 dniach męczarni dla mnie i moto, dopiero dzisiaj do tego doszedłem.
Było sporo lepiej, łańcuch nie walił tak o wahacz, prędkość przelotowa wzrosła z 15-20 km/h do 30-35 km/h to już sporo!
[Przyjęliśmy na początku zasadę, nie 'fikamy’ w terenie, bo w razie kontuzji, wyprawa zakończona, a przy tym problemy dodatkowe]
Jestem zadowolony, leci się przyjemniej, co raz spoglądam na licznik bo mamy 250 km szutru, a na granicy musimy być najpóźniej o 16:00. Powoli aby do przodu, to nasz cel na dzisiaj. Ja lekko spięty bo wracamy do domu, nie chcę jeszcze kończyć tej przygody, chcę jak niemcy, pół roku jeździć i eksplorować świat, ale niestety, to jeszcze nie ten czas.
Także 'keep calm i patrz przed siebie’ bo będzie gleba.
80 kilometrów od Hovd, buduje się kolejny odcinek asfaltowej drogi, na razie to usyp ubitego piachu, ale wskakujemy na tą drogę i ogień, co prawda nie da się lecieć stówką, bo są porozkładane kamienie w poprzek lub usypane wały piachu, z tym też sobie radzimy.
Udaje sie tak przejechać z 10-20km zawsze to bliżej i wygodniej do celu, korzystamy z takich przelotów kilkukrotnie aż kolesie rozkładający kamienie pokazują że dalej się nie da bo leją beton na drogi, oczywiście wszystko na spokojnie bez awantur. I od tamtej pory lecimy szutrem, standard, moja ulubiona tarka! piach, kamienie, zjazdy, podjazdy, kopny piach, znowu tarka z piachem. Nawet były przejazdy przez strumienie.
O dziwko nawet nie wyglebiłem.
Skilsy poszły w górę.
Jak wrócę to aż się zgłoszę na kurs enduro.
hehe trochę to nie po kolei,
ale jak ze wszystkim u mnie.
Przed Olgij mamy asfalt szok, bo bliżej niż planowałem że będzie, miał się ciągnąć aż do granicy!
Ale widzę motocykle, kilka sztuk czyli nie lokalni bo oni jeżdżą pojedynczo, często nas to myliło, ale każdy ma tu motocykl 'chińczyka’ 150ccm.
Zatrzymuję ich, zawraca pierwszy z ekipy, czarna Africa Twin ?? reszta to BMW Szwedzi też od kilku miesięcy w trasie, byli też w Polsce na mazurach i oglądali żuberka małego na podlasiu.
Nawet była z nimi kobieta na F800. Pogadaliśmy, skąd, dokąd itp. Standardowa wymiana informacji i dupa zbita, 10km przed granicą niema asfaltu!
Znowu obsuwa czasowa będzie, ja jak zwykle już poddenerwowany bo plan może nie wypalić i wtedy 2 dni pod granicą, w namiocie. No nic damy radę,
W Olgij pompujemy znowu koła,
Taa yhym pompujemy, to nie #orlen że jest kompresor, podjeżdża do punktu zmiany kół, mówię kompresor, pokazuje na koło i mówię psss psss.
Rozkłada ręce! Nie ma, no pięknie, koła zmienia a niema kompresora (no debil chyba) pokazuje palcem dalej, podjeżdżamy do mechanika, samochód na podnośniku i znowu, 'kompresor’, psss psss.
Nic, nie ma.
Na szczęście trochę dalej jeden miał, nie za darmo! Łan dolar.
Koła pełne, lecimy.
Do granicy stówka kilometrów, lecimy niby na spokojnie ale ja spięty, nie wiem jaki jest czas bo przekroczyliśmy strefę czasową i myli mi się, sam już nie wiem który jest dobry bo ajfon też zgłupiał.
I było jak Szwedzi powiedzieli tylko nie 10km, a ze 20-30km do granicy!
I jaka droga !?
TARKA!
Padre się śmieje że moja ulubiona,
że taka wisienka na torcie misji Mongolii.
Ale mi nie do śmiechu bo do granicy opóźnienie.
Coś widzę jakieś jurty, jakieś budynki,
Stop, zatrzymuje nas babeczka, płacić, nie wiem za co, ale na wjeździe tez płaciliśmy, jakis Tax, poźniej jakieś ubezpieczenie, a wszystko to naciąganie!
Dobra skasowała 200 rubli, jedziemy na granicę na początek mongolską.
Komedia,
Śmiech,
Ręce opadają,
Ganiają nas od okienka do okienka, i od osoby do osoby w obrębie 10m2
Tu kwitek, tam pieczątka, śmiech na sali no ale co zrobisz, tak mają hehe.
Pytają czy mamy jakieś narkotyki itp.
Dobra 20-30 min poszło, do Rosji jedziemy jeszcze kawałek szutrem, standardowo wypełnianie kwitka
Zawsze zapominam jak się nazywa.
Wywierny wwoz czy jakoś tak.
Chodzi o to ze sa dwa na wjazd i wyjazd, jeden zostaje na wjeździe, a drugi zostawiasz na wyjezdzie z Rosji i musisz go mieć bo jak nie to lipa! nie wyjedziesz.
Dalej już z górki, jednak jest 15:00 a nie 16:00 także git, już nas nie wygonią.
Celnik sprawdza bagaże, czy mamy narkotyki, jakieś leki odurzające, ak-47.
Mówię że nie, że ak mam w domu hehe
Przeglądają moją apteczkę i tłumacz a to szto? A na co?
Większość mam na biegunkę oni nie znają to mówię sraczka, uśmiechnęli się i pogrzebali dalej, ogólnie bardzo sympatycznie. Później przestawić motocykl i wypełniać resztę papierów, po ostatnim razie zrobiłem fotkę, jak musiałem 3 razy stać w kolejce po nowy druk,
ok lecimy,
niby wsio dobrze wypełniłem, ale niee
zamiast 2015 napisałem 2017. Zmieniam delikatnie i idę, ale wiem że będę pisał jeszcze raz, ale idę.
O dziwo celnik pokiwał głową i mówi ok, trochę pogadaliśmy, wypełnia za mnie drugi druk bo mówiłem że niemnogo gawarit paruski także całkiem miło, bo poprzednio nikt nie wnikał. Podchodzi celniczka i mówi:
z Polszy i że znaju pare słów!
Uśmiecham się i mówię szto ty znaju?
Klasyka
Na zdrowie, siema, dziękuję,
Fajnie jest, luźna atmosfera.
W sumie to zeszło ze 2h Tylko!
Na nas dwóch.
Od razu mówię do Padre, nie jedziemy dalej, pierwszy lepszy nocleg nasz,
Nie jedliśmy cały dzień,
Mało piliśmy wody, a grzało.
Miałem dosyć, strasznie miałem smaka na zimne piwo.
Wjechaliśmy!
Przed tym pytałem celniczki czy gastnica jest, to potwierdziła że jest także na pewniaka jadę. Widzę sklep, jakieś kafe, i jest drewniany budynek, jeszcze w remoncie ale działa, nie jest najtaniej ale olewamy to, Zmęczony jestem, głodny, cały mokry, pić mi się chce, zostajemy.
Spoko ale niema internetu i niema co zjeść. No trudno wnoszę swoje toboły na górę i lecę do sklepu!
Wiadomo, po całym dniu, zimny złoty trunek .
Wpadam do sklepu i latam, szukam, nie ma, same ciepłe.
W lodówce tylko jakiś sok mojito, biorę, bo zimny.
Łapię 2 banany (pierwszy raz od 3 tygodni owoc) zupkę chińską i warkocz serowy (wow coś nowego). Wracam.
Mojito wypijam już przy motocyklu, dopiero wtedy idę na górę z zakupami, prysznic i do kuchni (taki aneks kuchenny był dla gości), zalać zupkę na kolację.
Pod motelem spotykam Joseph’a z Indii jedzie z Londynu w Mongol Rally ale granica już zamknięta zasmuciłem go że przegnije dwa dni, ten mówi że niema sensu i zawraca, a jedzie już od kilku tygodni przez różne kraje w tym przez Polskę i Kraków.
Poszedł gdzieś dzwonić. Pojechał.
Ja poszedłem jeszcze po coś do moto, podjechał camper, para belgów Joost i Lotte jedzie do Mongolii tez zawrócona, do soboty mają wizy ja mówię lipa, bo nie wjadą, ale dziewczyna mówi że właśnie nie, bo kazali im przyjechać jutro czyli w sobotę o 9:00 granica jest otwarta.
No myślę nie możliwe, wszyscy się mylili, tyle osób pytałem, idę do recepcji, swoim ruskim pytam czy granica odkryta zawdrag, kiwa głową że tak.
Heh jednak ile ludzi, tyle opinii a jak człowiek sam nie sprawdzi to się nie dowie.
Spotkaliśmy Austriaka który ma żonę Mongołkę, co roku jest w Mongolii, tak mówi Tashanta zamknięta w weekend, zero asfaltu po drodze. Niemcy którzy podróżowali 3tyg. po Mongolii to samo.
To też stwierdziliśmy że nie mogą się mylić. I tak nam 3 dni urwało z podróży. Ale kto by się spodziewał że tak będzie.
No nic jesteśmy w tej kuchni, przychodzi Joseph na kolacje, zapraszam do nas do stolika, pytam co i jak, opowiada swoją historię podróży, cieszymy się obaj ze spotkania bo też mówi że od miesiąca z nikim nie miał okazji tak posiedzieć. Padre poszedł się położyć bo przeziębienie jeszcze go trzyma, ja tylko lecę po mapę Mongolii bo Joseph jedzie na mapach google z telefonu, na którym niema internetu.
Ani navigacji, ani mapy, dobry jest.
Oddaję mu swoją i tłumaczę gdzie jechać bo chce przejechać Mongolię w 4 dni bo leci z Ułan Ude do St.Petersburga, dołącza do nas para Belgów, jednak przejadą, zostają na noc, 3 lata odkładali pieniądze, kupili campera i już podróżują kilka miesięcy, objechali Turcję, Kirgistan, Tadżykistan i wszystkie inne stany.
Teraz jadą do Ułan Bator, ktoś zabiera campera do Irkuck, a z Ułan Bator rowerami jadą do Chin, Tajlandii itp…
Nieźle, tyle różnych osób,
Tyle różnych historii,
Fajnie się tak spotkać pogadać.
Joseph jedzie z Gruzji mówi że ma wino, lokalne, ja wyciągam jaką tam resztkę brandy, w butelce po coli.
Siedzimy gadamy i przychodzi jeszcze Ruski z kolegą, z Nowosybirska przyjechał przekazać części bo się Land Cruiser zepsuł w Mongolii i też jutro wraca do domu, oczywiście przychodzi z połową butelki wódki, zapraszamy go do stolika.
Teraz mamy komplet, międzynarodowa dyskusja, po polsku, angielsku, rusku heh
na migi też.
Każdy ma inną historię, pokazujemy sobie zdjęcia, z podróży, swoich dzieci, co kto w życiu robi takie tam, wbrew pozorom, nikt bogaczem nie jest, tylko ma odwagę podróżować. Joseph opowiada jak to w Rosji jak spał w aucie, puka policjant, coś tam pogadał i po chwili przyniósł mu swoje jedzenie i dał 100 rubli. A z kolei został okradziony w Rumunii. I mówi że jednak Rosja to bardzo bezpieczny kraj, a ludzie wspaniali, co z resztą sam potwierdzam.
Miło się rozmawiało ale że każdy rano jechał to rozeszliśmy się około 23 życząc wzajemnie szczęścia w podróży.
Nie da się wszystkiego opisać, opowiedzieć.
Tak samo jak zdjęcie czy nagranie nie odda magii danej chwili czy widoku który mamy przed sobą.
Bycie w podróży to wyjątkowy stan.
Mimo trudu, niebezpieczeństwa, chce się jeszcze, chłonąć każdy kraj całym sobą i poznawać zwariowanych ludzi
Dzisiaj pierwszy dzień w Rosji, już jest świadomość 'dom’ mimo że jeszcze 6000km przede mną, to już jakby jedną nogą w Polsce bo już wracam, zaraz się zaczną problemy życia codziennego.
Z jednej strony tęsknie za domem i bliskimi, a z drugiej… dalej jechać, nie kończyć.
Z tego wszystkiego i mnie dzisiaj jakieś chorubsko pobiera, głowa boli, ledwo jechałem, krew z nosa, dzisiaj proszki i leżenie w łóżku, oby przeszło do jutra.