Budzę się wcześnie, nawet wyspany, gardło nie boli, głowa też, niby jest ok ale coś mnie brzuch boli. No pięknie, lecę do kibelka, tak jeszcze ze trzy razy.
Jednak i mnie dopadło, czytałem masę relacji, rozmawiałem z ludźmi, każdy mówił że zawsze był ktoś kogo dopadła biegunka heh. Dobra niema co, może to chwilówka, ale biorę stoperan 2szt. tak na zapas.
Idę do pobliskiego kafe na śniadanie bo już na tą kiełbaso-salami-mortadele nie mam patrzenia (a może to przyczyna moich problemów bo woziłem ją 3 dni w rolce na tyle?! Nie wiem.
Jest chyba przed 8 rano siedzi kilka osób biorę tace (jak w bistro) i proszę o to co zawsze, klasyka gatunku czyli jajecznica (tutaj to akurat są jajka sadzone) do tego czarna kawa 'bez sahara’ ale zanim mówię nasypuje już babeczka cukru hehe no nic sypie drugą szklankę już bez.
Biorę dwie kromki chleba i bułkę z dżemo-podobnym czymś w środku do kawki taka odrobina luksusu.
Pani zdejmuje ścierkę z tacy blaszanej i nakłada 4 jajka już usmażone i wrzuca do mikrofali, po chwili mam świeże sadzone jajeczka, ciepłe full wypas.
Nie marudzę, zjadam na szybko i spadam do pokoju bo coś jest na rzeczy, gania mnie co jakiś czas, a trzeba się zbierać. Dobra ryzykuję, wrzucam graty na moto i czekam na Padre przy głównej drodze, czuję wiercenie w brzuchu ale myślę sobie będzie dobrze!
Jest już coraz cieplej z 15 stopni w Nowosybirsku wzrosło do 20 stopni z rana, a wciągu dnia do 25, jedzie się przyjemnie, pogoda dopisuje. Świeci słońce, ruch jak zwykle duży, także codzienność, roboty na drogach, wyprzedzanie tirów. Nuda. Zatrzymujemy się na jedzenie przy drodze. Standardowo 'szaszłyk’ tutaj to kawał mięcha z grilla czerwony sos coś jakby karkówka po naszemu, do tego ogórce i pomidory dużo cebuli do wyboru śmietana albo majonez i chleb. Żarcie nawet niezłe ale jadąc cały dzień to wszystko jest dobre aby mięsko i na ciepło, nie wybrzydzam jak w domu hehe
Wciągam wszystko łapczywie .
Było nawet niezłe przynajmniej porcja solidna bo przeważnie dają mało, ja pije kawę oczywiście słodka jak cholera, a mówiłem że bez cukru, no już trudno. Ale kumpel dostaje herbatę, zakręconą w słoiku po dżemie, na dodatek niedomytym ??
W sumie nie ma co się dziwić że występują rewolucje jelitowe, tak jak u mnie, długo spokojnie nie siedzę, gania mnie.
Łykam kolejny stoperan, ze 3 węgle i jedziemy dalej bo do Ufy kawał drogi a jesteśmy na półmetku dzisiejszego dnia.
Do Ufy dolatujemy całkiem dobrą porą, pod wieczór, nocujemy w tym samym miejscu co w przeciwną stronę jechaliśmy. Pani z kuchni nas poznaje, pyta co i jak, życzy udanej drogi. Zjadamy kolacje i idziemy na internety na hol, bo w pokoju nie działają, brzuch mnie boli ale wieczorem jest spokojnie także będzie dobrze, jakieś przejściowe zawirowania. Idziemy spać trochę późno się zrobiło.
5 rano zrywa mnie znowu biegunka, do 10 rano ganiam jak głupi, stoperany już 3 wziąłem, węgiel i nifuroksazyd, sam już nie pamiętam na co miał działać ale chyba na to.
Jest kiepsko, czuję się kiepsko, a jechać trzeba!
Dobra mówię, ogarnięty jestem to damy radę, najwyżej będę latał po krzakach.
Pakuję moto, żar leje się z nieba, jest już 26 stopni, a dopiero 10 rano.
No trudno taki mamy klimat, z zimy w lato.
Dzień jazdy robimy krótki, zmęczony jestem, drogą, upałem i bólem brzucha.
Ustalamy obaj że na dzisiaj kończymy jazdę przed Samarą (jest około 16) ale jutro pobudka o 6:00, a o 7:00 dajemy ostro po kilometrach.
W zasadzie był plan nie gonić bo mamy zapas czasowy, zostało nam te kilka dni które nie wykorzystaliśmy na Wierszynę, Bajkał i Mongolie, a wszystko przez złe informacje od innych mijających nas osób.
Ale z drugiej strony Padre mówi że jak ma siedzieć w Rosji i w zasadzie nie ma już co oglądać po trasie to jedziemy do domu i ten czas lepiej tam wykorzystać, tak też robimy.
Nocleg pierwszy z brzegu, nie jest najgorzej, jest cafe, czyli jedzenie na ciepło i można spokojnie z pełnym brzuszkiem odpoczywać.
Ja się uwalam i leże, niby miałem się zdrzemnąć ale postanowiłem popisać, jak zwykle trochę mi schodzi, później zasypiam nawet szybko, rano trzeba wstać. Długa droga przed nami.
Tak też się dzieje jak zakładał plan, 6:00 pobudka, ogarniamy siebie, jemy śniadanie, mnie już nie kręci w brzuchu! Najważniejsze! Humor dopisuje. Lecimy dalej, ustaliliśmy że dojedziemy do Woroneż z Samary to 900 km z rana 20 stopni rześko jest, a miejscami w lasach nawet chłodno co nie trwa długo bo przed 12 zaczynają się upały! Max dzisiaj pokazało 33 stopnie, daje to ostro w kość, dupa bardziej boli od siedzenia, w zasadzie to otwarcie szybki w kasku też niewiele pomaga bo dmucha gorącem.
Brzuch się uspokoił więc decyduję się wypić Monstera, lekki kopniak na drogę, przypomina mi się wyjazd do Norwegii, był to nasz główny napój wspomagający !
Na stacji przy tankowaniu oblewam się wodą, leję za kołnierz, z przodu, z tyłu, resztę wypijam, masakra!
Do tego roboty drogowe, korki, remonty, a ruch spory. I tutaj plus podróżowania motocyklem, że można to wszystko ominąć jak nie z lewej to z prawej poboczem. Także rzadko się zdarza nam stać.
Jutro przebijamy się przez centrum miasta Woroneż, robimy to rano żeby uniknąć korków i skwaru.
W zasadzie to już obaj mamy dość smrodu świeżego asfaltu, spalonych sprzęgieł i klocków hamulcowych.
W planie na dzisiaj przekraczamy granicę i nocujemy na Ukrainie, kolejne państwo będziemy żegnać, wczoraj była ostatnia kolacja w Rosji, co raz bliżej Polski i coraz bliżej końca przygody.