Ostatnie dni były totalnie bez zasięgu. Coś ciężko nam idzie ogarnięcie lokalnej karty sim z internetem.
Ale od początku.
Rano zwijamy się wcześnie i jedziemy na południową część jeziora Issy Kul, trochę błądzimy u celu bo okazało się że jeszcze nie sezon i jest problem żeby znaleźć nocleg, na spanie pod namiotem niema pogody ani chęci po ostatnich długich przelotach. Widoki są rewelacyjne, jezioro, góry i wszystko na wyciągnięcie ręki.
Krążymy trochę po okolicy wszystko co wyszukaliśmy wcześniej w internecie jest pozamykane, ale udało się znaleźć w końcu nocleg co prawda kawałek od jeziora ale za to blisko gór na które planujemy jechać dnia następnego do Kara Say, a z tamtąd do Karakol jeśli pozwolą warunki pogodowe które zmieniają się dynamicznie. Druga sprawa że też nie jest jakoś super ciepło co zasadniczo nam nie przeszkadza.
Nasz nocleg to camping i jak się później okazało przedszkole. Bardzo zadbane miejsce i sympatyczni ludzie. Była okazja rozdać trochę prezentów, od Hexa Banku dostałem kamizelki odblaskowe dla dzieci i muszę przyznać że się przydały pomimo tego że miałem ich tylko kilka sztuk to każde dziecko musiało mieć zdjęcie w kamizelce na motocyklu. Jedne były jakby wystraszone, a inne chwytały od razu za kierownice. Fajnie dać trochę radości takim małym ludkom. Miejsce było bardzo schludne ale niestety dopiero co się rozkręcali i nie mieliśmy wody żeby się umyć. No trudno tak to już bywa w drodze.
Poznaliśmy też chłopaka który pomagał ogarniać obiekt, student informatyki z Biszkeku. Nawet udało mi się porozmawiać trochę po rosyjsku, podszkolić swój niski poziom języka.
Bardzo sympatyczny chłopak.
Panie na kuchni robiły ‚bliny’ coś jakby nasze placki z mąki. Były tak pyszne że zamówiliśmy jeszcze porcję na jutro na śniadanie i na drogę. Bo niestety ale poprzednie danie było wręcz nie zjadliwe.
Najedzenie idziemy przejść się z nowo poznanym kolegą nad jezioro i tym razem korzystam z i wskakuję do wody. Być w Kirgistanie i nie kąpać się w Issy Kul?! Niema szans, musiałem, ciepło nie było, woda też letnia. Ale mimo wszystko było bardzo przyjemnie tym bardziej że nie było prysznica. Idziemy spać w miarę wcześnie, poranna tradycja zachowana. Czyli wstajemy rano i w drogę. Niestety opóźnia nas kuchnia i placki które zamówiliśmy, były jeszcze nie gotowe.
Rozliczamy się, żegnamy się i kasują nas jak prawdziwych turystów 🙂
Ale mimo wszystko było żarcie dobre i też dostaliśmy w prezencie flagi Kirgistanu.
Pora ruszać na podbój gór!
Z asfaltu zjeżdżamy w drogę szutrową im wyżej jechaliśmy robiło się coraz piękniej, zielono, górskie serpentyny. Po prostu pięknie. Droga była coraz gorsza, pogoda też im bliżej szczytu zaczynało się od deszczu, później śnieg i błoto. Mijające nas ciężarówki dodatkowo rozjeżdżały tą błotnistą drogę. Na szczycie zarządzamy odwrót. Pada śnieg, jest mgła i okrutne błoto, niema co ryzykować i pchać się dalej bo nic nie wskazywało na polepszenie pogody. Jedziemy nad Song Kul! Po drodze z Michałem rozmawiamy że strasznie mało motocyklistów jest ostatnich spotkaliśmy w Kazachstanie. A polaków to już w ogóle niema. Gdybam może nie sezon, może zimno jeszcze, może nikt nie jeździ w te rejony o tej porze roku?! I pare minut później, pojawiają się 3 motocykle pod sklepem, co się okazało Polacy! Heh gdzie jeszcze przed chwilą o tym rozmawialiśmy. Okazuje się że to zorganizowana ekipa Kowala jest ich 18 osób i też mają się rozbijać nad Song Kul. Super, fajne spotkać ‚naszych’ tak daleko od domu, w pięknych oklicznościach przyrody. Kierujemy się na Song Kul oni w przeciwnym kierunku jeszcze zwiedzać. Po drodze spotykamy kolejnego z ekipy i dalej już lecimy razem do ich miejsca noclegu. Droga jest niesamowita, góry, zakręty. Widoki niesamowite, ciężko to opisać. Na miejsce dojeżdżamy wcześnie bo nikogo jeszcze niema oprócz kolego Leona który nam wskazał miejsce noclegu. Jest tylko Kowal z Basią, bardzo sympatyczni ludzie oczywiście nie mają nic przeciwko że przenocujemy w jurtach z resztą towarzystwa jak i podepniemy się pod ich plan podróży. Co i dla nas jest ułatwieniem bo pomimo podobnego planu były miejsca w które byśmy się nie zapuścili. Zasady są proste, jest obrany punkt docelowy i każdy jedzie swoim tempem. Bardzo fajnie zorganizowane, malownicze trasy, noclegi, miejsca ‚must see’. Jedziemy z nimi jeszcze tak przez 3 dni, super ludzie, wspólne pasje i miło spędzony czas. Trasy mocno szutrowe, kilometrów już nie robimy po 800 tylko 200-300. Obładowani na ciężko, opony kiepskie w teren ale dzielnie do przodu.
Drogi nie były łatwe miejscami, ale za to przygoda była na najwyższym poziomie.
W Osh robimy dzień przerwy, dzień bez motocykla. Pranie, suszenie namiotów oraz inne mniej lub bardziej potrzebne rzeczy. Bardzo dziękuję Piotrowi i Basi za przygarnięcie. Fantastyczne osobowości miło poznać takich ludzi gdzieś daleko w środkowej Azji.