Pakujemy się na szybko, ubieramy się ciepło bo chłodne poranki i wieczory, w sumie Syberia, pochmurno jest.
Jedziemy tak kilkadziesiąt kilometrów ogólnie nuda ale powili wyłaniają się góry, widok piękny, im bardziej w głąb tym więcej gór, kręte drogi, w oddali szczyt w śniegu ale wokół nas zielono.
Kraj Ałtajski, Ałtajska kraina- różnie jest nazywany ten region ale jest niesamowity, przemierzamy kolejne kilometry, widoki coraz to ciekawsze, zielone góry, rwące rzeki, mosty, kaniony, dookoła biegają konie, widoki robią wrażenie. Jadę ale tak się kiepsko czuję że nawet nie mam ochoty zatrzymać się i cyknąć fotki, do tego chyba mam krzywą felgę bo mam bicie na kierownicy, w zakrętach jadę wolno,
od kilku dni się smarcze, kicham, ale dzisiaj coś czuję osłabienie, zatrzymujemy się coś przegryźć i napić herbaty, bo już czuję w żołądku ścisk, wyboru niema ryż z mięsem (4 małe kawałeczki były) i do tego herbata, bierzemy jakiś regionalny rodzaj. Wracam z toalety i patrze na kubek a to herbata z mlekiem i jakieś przyprawy, no myślę sobie kozacko, już po mnie hehe
Paczka stoperanu pójdzie w ruch. W smaku szału nie było ale zjedliśmy, wypiliśmy i w drogę. Im dalej w sybir tym chłodniej, zaczyna padać. Ubieram przeciwdeszcza. Jadę tak aż do samego końca, ciepło mi w nim, widoki dalej fajne ale nie cykam nic fotek, nie mam ochoty.
Nagrywam tylko kamerą na kasku, nie czuję się dzisiaj w ogóle, robimy kilkaset km i bierzemy pierwszy lepszy nocleg, prysznic, kolacja 2 jogurty, na nic więcej nie mam ochoty łykam prochy i do łóżka.
Rano jest niby ok, profilaktycznie biorę ibuprom zatoki bo łeb trochę boli, jest zimno, ubieram wszystko co mam, na górę zarzucam przeciwdeszcza dla izolacji, jedziemy, długa droga przed nami, kilometry lecą szybko, w zasadzie to poza Ałtajem nic więcej niema ciekawego, lokalizacja typowo turystyczna, widać twarze międzynarodowe, dużo aut, namiotów wzdłuż rzeki, quady, motocykle, coś jakby u nas na mazurach. Ale mijamy to wszystko dość szybko i znowu ruch duży, droga prosta, długa po horyzont, nie kończące się sznurki tirów w obie strony co jakiś czas wyprzedza łada 2107 na trzeciego czy inny Lexus lub Land Cruiser. Po Mongolii odzwyczaiłem się od dużego ruchu, a tu dzicz i moloch.
Jedziemy do oporu jest już późno a w zasadzie zachodzi słońce, jedziemy na zachód słońce w oczy świeci, jedzie się źle, ale trzeba jechać bo jest tylko las i niekończące się pola, bagna i tak na przemian. Słońce zaczyna znikać, robi się chłodniej, pojawia się mgła.
Jest jakiś motel! Super, w końcu ja już mam dość tym bardziej że kiepsko się czuje, nie chce mi się już jechać, w ogóle już mi się nic nie chce. Padre wraca, lipa, nie mają pokoju. Nosz kurde, ale ponoć jest następny za 3km. Dobra lecimy, jedzie się jeszcze gorzej, czarna noc, światła z naprzeciwka oślepiają, jadę już na czuja, widzę nie wiele, damy radę to tylko kawałek. Jesteśmy!
Hurra udało się!
Niestety nie, niema miejsc, następny za 15 km ?!
Przeklinam już, ale nie ma wyjścia, interkomy nam padły, nie mamy kontaktu. Gówno na drodze widać, jestem zmęczony, nic nie widzę ale lecimy 90 km/h, miało być 15 km a jedziemy już 20 km-fuck- co jest, dookoła las, łąka, las, światła jadących z naprzeciwka tirów dają ostro po oczach, mam dość, rozglądam się gdzie się rozbić z namiotem, jest już mi wszystko jedno ale nie będę jechał na oślep!
Po około 30-35 km jakieś światła widzę, jakby zjazd, parking, daję długimi do Padre żeby zjechał, mam to w dupie, rozbijam namiot gdziekolwiek. Zimno okrutnie jest, najwyżej będę spał w ciuchach.
Ale okazuję się że to kafe z gastinicą, Padre leci gadać ja obczajam gdzie trawa i gdzie ew. postawić namiot jak niema miejsc. Droga dała ostro w kość, do tego przeziębienie, niby nie rozchorowałem się ale jestem osłabiony, jadę jak za karę. A jeszcze 5000km do domu.
Na szczęście jest pokój , jest też jedzenie. Super. Rozpakowuje graty, biorę co trzeba i do pokoju, pierwsze co robię to przebieram się i idę jeść, jemy mało, max 3 posiłki dziennie i to porcje jak dla dziecka, to i siły niema. Ja dopycham się batonikami w trakcie jazdy, ale niewiele to daje. Od idę do kafe, biorę jakąś tortile bo akurat leżała na widoku bo dogadać się jest mi trochę ciężko oraz herbatę. Herbatka tak mnie rozgrzała że wczłapuję się na górę i powalam się na łóżko w opakowaniu, nawet nie mam siły brać prysznica tym bardziej że jest w drugim budynku, olewam to muszę spać.muszę odpocząć, słabo mi. Nawet nie wiem czy coś łykam od przeziębienia czy nie, zasypiam w sekundę.
Rano cieżko wstać, zmęczony jestem, czuje się dalej kiepsko, zimno jest, zbieramy się, ja idę na szybkie śniadanie, kawa, toaleta, pakowanie i w drogę. Biorę 2 gripexy i lecimy. Pogoda nawet w miarę, zimno jest, ale nie pada, jedzie się dobrze, dużo tirów, trochę robót drogowych. Przekroczyliśmy już chyba ze 2 strefy czasowe, ciężko określić która jest godzina w sumie nie jest to bardzo istotne potrzebne tylko do określenia jak długo możemy jechać żeby zdążyć przed zachodem słońca. Droga zmienia się dynamicznie, a w zasadzie jak w Mongolii mijał nas jeden samochód co 2 godziny, to tu jest ich nie kończący się sznur. Poza tym nuda, kolejne setki kilometrów mijają jest godzina 10 rano, a ja ziewam. Kawa nie działa, w sumie to nie piłem parzonej kawy już ponad 3 tygodnie, nigdzie nie mogę znaleźć, nawet nie wiem jak się po Rosyjsku nazywa heh, a to co tu leją w kafe to woda o smaku kawy! I oczywiście trzeba pilnować żeby powiedzieć że chcę 'bez sahara’ bo słodzona jest już 'z góry’. Poza tym że zdarzyło mi się wypić kawę z ekspresu ale to była rzadkość ze 3 razy chyba.
Tym razem piję energetyka, stawia mnie elegancko na nogi, wraz z tym jak kierujemy się na zachód jest coraz cieplej, powoli z każdą setką kilometrów wypinam kolejne warstwy z moich ciuchów, styrana ale #modeka daje radę.
Nakręcamy kolejne setki km, gdzieś po drodze tracimy kontakt, wzrokowy także, duży ruch, dziury ja muszę się zatankować, teraz to już rozjechaliśmy się całkowicie, znowu słońce świeci w oczy, widać tylko drogę przed sobą, nic po bokach czasami przysłaniam ręką słońce żeby zobaczyć co jest po bokach. Dobra myślę sobie pojechał dalej i ja lecę dalej. Kurde jadę tak 100km znowu zachód słońca na zegarach 21! Nosz w mordę, pogubiliśmy się, niby rozglądałem się ale nie mogłem nigdzie go wypatrzyć, słońce jest ostre. Widzę szyld gastinica duży 23km, myślę sobie pewnie tam pociął, coś dużego to na pewno i miejsce będzie. Jadę dalej, co prawda wolniej, trochę się rozglądam, już robi się ciemno. Kilometrów przybywa do noclegu jeszcze tylko 15km, niby niedaleko, ale co innego zrobić to w dzień, a co innego w nocy, toczę się coraz wolniej słyszę telefon dzwoni. To Padre, jest jakieś 20km za mną, mówię dobra jadę dalej jutro się będziemy łapać. Jest ciemno, jestem zmęczony, chłodno się zrobiło, a nocleg mam prawie pewien. Parę kilometrów dalej jest, pytam czy mają wolne komnaty. Mają!
Oczywiście extra parę rubli za parking, prysznic na dole, a pokoje na górze. Ale jest mi wszystko jedno aby tylko łóżko było. Biorę to co najważniejsze z bagażu, szybki gorący prysznic, kolacja- kiełbaso-salami o konsystencji mortadeli, nie mam nic innego w sumie więc jem, zagryzam jabłkiem z przydrożnego straganu i zasypiam w sekundę.
Jak dojechałem do noclegu była 22:30 na moim zegarku, na zegarze motelowym 20:30 także kolejna strefa czasowa przekroczona i 950km przejechane tego dnia.
Kolejna rzecz na stacji tankowaliśmy paliwo, obok było kafe to szybko skoczyłem po kawe i tak staliśmy sobie przed stacją, podjechał koleś Wołgą pod dystrybutor, ale zatrzymał się aż pod tylnym kołem mojego moto, myślę sobie jakiś podejrzany typek lepiej jak przestawię maszynę. Toteż odstawiłem kawę na bok, potem przestawiłem motocykl i wracam po kawę stojąc obok Padre przed dystrybutorami. Podejrzany typek wraca z kasy, zatankował (bo najpierw mówisz ile litrów chcesz, płacisz i dopiero tankujesz), zaczął grzebać coś w bagażniku. Po chwili podbiega do mnie i daje w rękę 3 cukierki, coś tam mówi chyba że do kawy, szybko wskakuje w auto i odjeżdża mówiąc że on też 'bajker’, dość niecodzienne zdarzenie ale zrobiło mi się miło.
Po drodze wzięło mnie na przemyślenia jak to motocykl wywołuje pozytywne emocje w ludziach, każdy nas pozdrawia, na stacjach paliw sprzedawcy życzą nam udanej podróży.
Zdarzyło się to tak szybko że też mu mogłem coś dać, mam jeszcze jakieś gifty motocyklowe i smyczki Łomży.
Fajni są Ci Rosjanie, Rosja jako kraj też wzbudza wiele pozytywnych emocji.