Po śniadaniu idziemy na bazar podpatrzeć lokalne życie oraz ogarną pamiątki i jakieś drobne zakupy. Wygląda na ogromny, ale część, że tak powiem stoisk jest zamknięta. To też nie zajmuje nam to dużo czasu, aby go obejść. Poszliśmy popatrzeć na lokalne atrakcje, a tak na prawdę to my byliśmy atrakcją.
Osh:
Starsi ludzie dzieciom pokazywali nas palcami i szeptali coś dzieciakom do ucha. To my byliśmy jak atrakcja turystyczna dla nich. Nie wiem czy to broda robi takie wrażenie? Ogólnie sytuacja dość śmieszna i dziwna.
Po powrocie ja pół dnia leże w łóżku, nic mi się nie chce, po prostu mam ochotę nie robić nic. Bliżej wieczora idziemy na spacer Michał zna pobliską miejscówkę ponoć bardzo fajna, czyli łażenie po parku gdzie widać, że życie tętni. Dużo ludzi, różne atrakcje dla dzieci przede wszystkim takie jak wesołe miasteczko czy też różne gry i zabawy nawet samolot stał, chyba Mig, ale mogę się mylić.
Widać, że czas tu się trochę zatrzymał, jest też sporo turystów ciekawa różnorodność twarzy. Nawet mi się tutaj podoba, poza ruchem na ulicach miast i sposobem jazdy, o kulturze nawet nie wspomnę.
Na kolacje znowu idziemy do Tsarskii Dvor kawałek trzeba przejść, ale to dobrze robi po tylu dniach 'w siodle’ zapychamy się 'pod korek’ i wracamy na 'bazę’, co prawda nie zwiedzaliśmy miasta dogłębnie obeszliśmy tylko trochę, ale i tak bardzo mi się podoba trochę inna kultura w zasadzie inny świat z przebłyskami zachodu.
Po spacerku odkażająco po naszych lokalnych daniach lampeczka koniaczku klasycznie i zależnie od miasta, ale dzisiaj jest to „OSH” chociaż ja lubuję się w „BISZKEKU”.
Kolejnego dnia ruszamy na granicę z Tadżykistanem, rano nie ma dużego skwaru i przebijamy się bardzo płynnie przez miasto, na wylocie zaliczamy myjnie po błotnych kąpielach , od kilku dni strasznie się grzeją w tych upałach i wysokościach może to pomoże.
Rodacy opuścili hotel dzień wcześniej i pojechali na Pik Lenina, my jednak zrobiliśmy dzień przerwy, bo w końcu należał nam się dzień wolny, a widoki z polany Ługowej nam nie uciekną. Droga jest bardzo spokojna i malownicza, zieloną trawą porośnięte wzgórza, stada baranów przepędzanych główną drogą, co kilka kilometrów. Pasterze na koniach, ale najgorsze są psy, które rzucają się na Ciebie.
Takie urozmaicenie u nas też we wioskach kiedyś przepędzali bydło drogami głównymi szybko się zapomina i przyzwyczaja do wygód. Ja już się tak rozleniwiłem, że Michał nagrywa, swoje gopro nawet nie montuje w sumie to nie ma, co powielać nagrań.
W ostatnie kilka dni dopadł mnie kryzys, nic mi się nie chciało nawet jechać, to był znak, że ten dzień odpoczynku był konieczny żeby naładować baterie. Jeszcze takiego stanu w podróży nie miałem, ale słyszałem, że występuje po tygodniu jazdy, ponoć, że jest niepisana zasada „tydzień jazdy, dzień przerwy” u nas to już prawie 3 tygodnie non stop w siodle.
Klimat się zmieniał, temperatury, ukształtowanie terenu, podłoże też nie zawsze było przyjazne naszym załadowanym sprzętom.
Lecimy w miarę powoli, no powiedzmy powoli w kierunku Sary Tash tam jest ostatnia stacja przed Tadżykistanem dolewamy paliwa, zalewamy bańki 'piątki’ i co za spotkanie podjeżdżają „Nasi” wracają z Piku Lenina też część osób się tankuje, część robi zakupy i umawiamy się, że jedziemy dalej, co by nie czekać bez powodu i do zobaczenia na granicy, wstępnie umówione miejsce mamy także spoko, jakby, co mamy poczekać chwilkę na nich. Nie wiem czy będzie potrzeba, bo zawsze to Oni są przed nami.
OK. To lecimy z Michałem, w końcu upragniony Tadżykistan, główny cel podróży, tylko kilkadziesiąt kilometrów i już będziemy na granicy.
Na granice dojeżdżamy, jako pierwsi, mimo wcześniejszych ustaleń, że się spotkamy na granicy ich nie było widać także przeprawiamy się sami.
Wszystko przebiega bardzo zwinnie i sympatycznie o dziwo, no może do momentu jak trzeba wnosić opłaty dla mnie nie zrozumiałe, bo po rusku nie czytam biegle poza przeliterowaniem nazwy miast i drobną rozmową o niczym.
Na dzień dobry dostaję pytanie czy mówię po rusku, no to odpowiadam, że ciut ciut także pan wypełnia jakieś kwity i karze uiścić opłatę za motocykl 500som tylko mówi, że nie może wypisać kwitka, bo mu system nie działa, ale jak będziemy wyjeżdżać to na wyjeździe nam wystawią. Zaczyna mi to trochę śmierdzieć, ale nie będę się kłócić, nie znam się.
No trudno, faktycznie jakaś tablica na ścianie wisi grzecznie płacę, przyklejam swoją wlepkę na szafę przy biurku gdzie jest ich pełno z całego świata i wołam Michała, bo przyjmował nas pojedynczo.
Po wyjściu rozmawiam z para chyba Holendrów na bmw, mają problem nie chcą ich wpuścić, bo jest problem z ich papierami celnymi, chwilo też robię za tłumacza i niestety mówię im, że dzisiaj nie przejadą, muszą przyjechać jutro o 10 rano i wtedy ich puści dalej, bo jest problem i dzisiaj tego nie załatwią.
Przykra wiadomość, ale raczej nic nie mogą zrobić trochę źli wracają z powrotem, nas puszczają bezproblemowo jeden z żołnierzy z nami zdjęcia robi, miło z uśmiechem. Jest radość jedziemy na stronę Tadżycką.
Po tej stronie trochę czekamy, bo bus z lokalesami obładowany do tego z kompletem osób, nie trwa to jakoś strasznie długo, ale odstać swoje trzeba, biorą od nas dokumenty podbijają wizy, wypełniamy kwity i jedziemy do następnej budy, koleś woła, chce paszport, wypełnia papier i chce za to 10$ nosz kurde, za co? Że dezynfekcja, że trzeba, że takie przepisy, no trudno jak trzeba to płacę, Michał płaci, jedziemy dalej.
W następnej budzie, wygląda na ostatnią przed szlabanem, są też ludzie przed nami, robi się ciepło, jestem już trochę zmęczony, rozbieram się, wyciągam dokumenty i czekam pod okienkiem aż wezmą mnie.
Za nami jechała kolejna terenówka z ludźmi, kierowca wysiadł przy drugiej budzie od dezynfekcji, przywitał się z typkiem, coś pogadali, kierowca pomachał ręką, że nie, że dezynfekcji nie chce i podjechał obok nas.
Wtedy się trochę wkurwiłem, nie dość, że mam kryzys, to doją nas na każdym kroku i to nie na małą kasę. Przyjechali turyści to trzeba kasować, a kasują za wszystko. Jestem lekko nabuzowany, grzeje się w ciuchach, czekamy długo. Kiepsko się czuję, czasami mam dni, że śpię jak dziecko, a czasami walam się pół nocy z boku na bok i jestem z rana zajechany jak koń po westernie.
Dobra jest, okienko się otwiera woła o dokumenty, paszport, dowód rejestracyjny itp.
czekam, czekam, w końcu pokazuje wypełniony jakiś papier i że kosztuje to 10$.
No i się zagotowałem, mówię, jaki papier?
Jakie 10$, Kirgiz skasował 500som, dezynfektor skasował 10$, tu 10$ ile można płacić?
Uniosłem się, mówię, że u nas wskazali, że nie trzeba płacić, nikt z naszych nie płacił i ja też nie zapłacę.
Pogranicznik się już wydziera po swojemu, że trzeba, wszyscy płacą i ja też musze coś tam stuka w papiery i pokazuje, że bez tego nie pojadę.
Ja twardo mówię, że NIE. Zaczynam się targować.
To ten do mnie, że jak nie to, nie wjadę i żebym zawracał zamykając okienko.
Myślę sobie cwaniaczek, chce mnie zmiękczyć, nie oddał mi moich dokumentów, jak jeszcze postoje to on odpuści i w końcu odda. Chyba odda?
Paruje ze mnie, mętlik w głowie, złość, normalnie tak nie mam, bez stresu na luzie, ale tu mnie już poniosło.
Patrzę na Michała, stoi też jakiś taki zrezygnowany, też nie bardzo wie, co się dzieje, przyszli jacyś turyści, co jadą w drugą stronę. Czekają za nami. Nic nie rusza.
Zrobiło mi się wszystkich trochę żal, że przeze mnie muszą czekać, bo wszystko stanęło.
Huk tam pukam w okienko i mówię dawaj papiery i rzuciłem mu 10$, coś tam pokrzyczał, pewnie mnie wyzwał po swojemu i puścili mnie przez szlaban.
Jestem w Tadżykistanie!
Jupii hurra, ale radość! Tak miało być.
A jestem wkurwiony, każda żyłka we mnie chodzi.
Zatrzymuję się za szlabanem i czekam aż Michaił załatwi w okienku swoje papiery.
I zgadnij, co.
Przyłazi następny woła mnie do budy, chce dokumenty, więc daje bez zastanowienia, a on, że papier wypisuje, że coś tam coś tam, nie rozumiem w ogóle kolesia, że 10$.
No i opadły mi ręce!
Na początku z osłabienia zaniemówiłem.
Ale gnojek trzyma mój paszport, który dałem niepotrzebnie.
Coś tam zaczyna pisać ja mówię NIE kurwa.
Nie będę płacił.
Wszyscy chcecie kasę, wszyscy twoi koledzy już ode mnie wyciągnęli, nie mam.
Idź do nich niech sie z tobą podzielą.
Nie mam pieniędzy, nie zapłacę, mam tylko kartę, a banków tu nie widać.
Łoj jak mnie teraz wpienił.
Popatrzył na mnie, ja na niego
Mówię nie mam, niech koledzy się z tobą podzielą.
Nie będę płacił, bo nie mam, czym. Oskubaliście mnie ze wszystkiego.
Ha, wkurzył się, wyklął mnie i oddał paszport.
Co nie zmienia faktu, że i tak byłem wkurwiony, odeszło mi dopiero przy koźle jak robiliśmy zdjęcia.
Michała, który stanął obok mnie już nawet nie zaczepiał he he.
Jakiś drugi przyszedł pogadać ze polaki, ja mówię tak polaki. Nie wiadomo czy to wojsko czy nie, chodzą ubrani jak zwykli ludzie.
Mówię, co jak wrócę do domu, co mam powiedzieć o was rodakom, że tylko dolary chcecie, że co wy za ludzie i tam jeszcze nawymyślałem dupereli.
Na koniec go zlałem, jak zawsze kultura, mówię dowidzenia to tutaj nic , ruszyliśmy na podbój Pamir Highway, jak na pierwszy dzień w Tadżykistanie już mnie wkurwili, gorzej niż na rosyjskiej granicy z czekaniem i opieszałością.
To w sumie i tak dobrze, że mnie wpuścili heh, ale było to już za nami teraz tylko delektujemy się dziurawą drogą i górskimi widokami. Szybkie zdjęcia, nagrania przy pomniku i napisie Tadżykistan. Spotykamy też innych motocyklistów na drodze powrotnej z Tadżykistanu, fajnie jest.
Udało się, dojechaliśmy. Pięknie jest, cudownie, jakie widoki. Robimy reżyserowane zdjęcia, filmik to tylko fantazja przyniesie, mamy czas, mamy pogodę i mamy to, co najważniejsze piękne widoki.
Jedziemy do Karakul gdzie umówiliśmy się z Kowalami, no właśnie gdzie są oni?
Tyle czasu nam zeszło, a mieli za nami ruszyć?!
Zatrzymujemy sie przed umówioną wioską i czekamy cierpliwie na resztę ekipy.
Mija godzina, czekamy dalej, leci kolejna godzina a tu przy głównej drodze, nic się nie dzieje.
Pusta cisza, poza mocnym wiatrem.
Coś słychać, coś widać, w stronę Kirgistanu jadą 3 motocykle, klasycznie zatrzymujemy pogadać, o dziwo jest to trzech amerykanów na małych sprzętach, są już ponad 6 miesięcy w podróży, jadą od europy przez Afrykę i teraz Azja.
Niezły wyjazd marzy mi się coś takiego, nic poza drogą się nie liczy.
Chłopaki rok odkładali kasę, rzucili pracę, teraz wykorzystują okres w życiu na podróż po świecie. Jeden mówi, że już powoli zaczyna tęsknić za domem, że różnie była w podróży, ale powoli zaczyna go to męczyć. W Afryce padł mu silnik w bmw 650 chyba xchallange albo coś podobnego. Gdzieś w Internecie dał ogłoszenie i znalazł się koleś z Anglii, który oddałby mu za darmo połowę, którą potrzebował tylko musi ja odebrać. No to ten wsiadł w samolot, poleciał po silnik czy też jego połowę.
Opowiadał, że wyglądało to dosyć komicznie z kawałkiem silnika w podręcznym bagażu.
Ale podróż uratowana i mógł jechać dalej.
Po krótkiej dyskusji dojechali do nich Niemieccy znajomi podróżujący busem, poznali ich jakiś czas temu, teraz trzymają się razem. Kamper skręcił do wioski, chłopaki pojechali za nimi, a my czekamy dalej.
Z racji, że robiło się późno oraz po dwóch godzinach czekania padła decyzja, że jedziemy szukać noclegu, wjeżdżamy do wioski,a tam ni żywej duszy, żeśmy nie spotkali na tyle konkretnego miejsca do spania u ludzi, to pojechaliśmy nad jezioro, do naszych nowych koleszków, dzisiaj spanie w namiocie, co prawda trochę wieje, nawet mocniej wieje nad jeziorem, ale dosyć luksusów. Zanim rozbiliśmy camping i zjedliśmy kolacje zrobiło się późno, przyszły jakieś lokalne dzieci z ciekawości, Michał nie przewidział sytuacji i rozdał kilka zabawek.
Po tym nie było już życia, przyszło więcej dzieci, były wręcz natrętne, co niektóre, chciały więcej prezentów, jak to dzieci w sumie nie ma, co się dziwić.
Dostaliśmy zaproszenie do kampera na integrację, ale zmęczenie zrobiło swoje i zmuszeni byliśmy odmówić. Na dzisiaj wystarczy emocji, będąc już w namiocie w zasadzie późno, bo około 22 było słychać odgłosy motocykli, wyszedłem z namiotu i działem światła tak po cichu myślałem sobie to ‘nasi’ dopiero dojechali, ale co tak długo i tak późno zawsze są przed nami?!
No nic, może jutro uda nam się spotkać.